Jestem stałym czytelnikiem tygodnika „wSieci” (dawniej „Sieci”, jeszcze dawniej „W Sieci”), kupuję i wertuję każdy numer, często zatrzymując się na co ciekawszych artykułach – a wiele z nich naprawdę mnie fascynuje. Nie jest jednak prawdą, jakobym pochwalał wszystko, co „wSieci” się wychwala i jakobym ganił wszystko, co „wSieci” się gani. Bardzo oburzył mnie np. artykuł broniący nagiej p. Agnieszki Radwańskiej (o której można przeczytać u mnie, kilka wpisów wcześniej) przed katolickimi restrykcjami, jak również odpowiedź na list pewnego księdza, który mimo uwielbienia do tenisa nie zgodził się z obroną Radwańskiej. Odpowiedź wydawała się ignorować argumenty kapłana, a na końcu można było przeczytać, że „Pani Agnieszka jest wspaniałą osobą i jeszcze wszystkim to pokaże” (cytat niedosłowny, przytaczany z pamięci). Zastanowiłem się wtedy, że jeśli „wSieci” mieni się pismem niezależnym, to czemu nie uniezależni się od uwielbienia dla Radwańskiej?
Bardzo ucieszyłem się, gdy na okładce jednego z numerów „Sieci” zobaczyłem nagłówek „Superniania rozmieniła się na drobne”. Podzielałem to zdanie, nadal je podzielam, ponieważ znam program „Superniania” i znam również Dorotę Zawadzką z Facebooka i muszę stwierdzić, że widzę różnicę. Tytuł artykułu Doroty Łosiewicz „Jak Dorota Zawadzka roztrwoniła autorytet Superniani” („Sieci”, 26 [30] 2013, 1-7 lipca 2013) trafił idealnie w moje intuicje. Niestety tylko tytuł – podczas lektury artykułu i argumentów wytaczanych przez panią Łosiewicz miałem ochotę walić głową w biurko. Podobnie poczułem się, kiedy otworzyłem najnowszy numer tygodnika („wSieci” 34 [38] 2013, 26 VIII-1 IX 2013). Trafiłem w nim na artykuł p. Anny Golus pt. „Gołe i niewesołe”. Tym razem nie musiałem czytać, by się załamać…
Panią Annę Golus znam dzięki temu, że zarówno ja, jak i ona zajmowaliśmy się kilka lat temu w internecie kwestią bicia dzieci. Ona, która weszła w sprawę głębiej i prowadziła badania, była da mnie swego rodzaju autorytetem, ja trochę coś tam pisałem, narażając się wręcz na oskarżenia o poprawność polityczną. Przy czym ja naprawdę uważam, że dzieci nie należy bić. Tak więc wówczas stanowiliśmy dla siebie wzajemnie pewnego rodzaju wsparcie, co dodatkowo ułatwiało to, że okazało się, iż pochodzimy z jednego miasta i mamy wspólnych, dość bliskich znajomych. Ja wraz z Żoną udzieliliśmy pani Golus wywiadu do artykułu, który pisała dla „Tygodnika Powszechnego”, o niebiciu dzieci właśnie (ukazał się rok temu, w lipcu). Niedługo potem wsparłem akcję p. Golus pt. „Kocham – nie daję klapsów” (link z prawej strony). Piszę to wszystko, by zarysować tło, by ukazać, że nie wypowiadam się jako człowiek z zewnątrz, jako zupełnie niezależny obserwator, lecz jako daleki znajomy, a także w niewielkim stopniu – pomagier. To zupełnie inna perspektywa.
Bardzo mocno popieram akcję dotyczącą odradzania bicia dzieci i walkę z „książkami, które biją”, prowadzone przez p. Golus. Muszę to bardzo mocno podkreślić po raz kolejny – aby nie pomyślano o mnie, że przyszedłem tu wyłącznie krytykować. Co więcej – kiedy zobaczyłem, że p. Golus wypowiada się czasem u p. Doroty Zawadzkiej na profilu Facebookowym i krytykuje jakieś jej słowa, również popierałem. Tak, ja też uważam, że Dorota Zawadzka zaprzepaściła poniekąd to, co zyskała występując jako Superniania. Mnie też denerwowały niektóre nowsze, bardziej prywatne wypowiedzi p. Zawadzkiej i cieszyłem się, że ktoś, kogo znam i kogo wspieram staje w szranki z kimś, kto zasługuje na pewną krytykę. Bardzo spodobało mi się, gdy p. Zawadzka napisała o szkodliwości jedzenia grzybów przez dzieci, na co p. Golus zareagowała tworząc stronę internetową i argumentując tam w drugą stronę. Pewnego razu jednak zauważyłem, że komentarz jednej z pań jest odpierany przez komentarz drugiej w coraz mniej wybredny, a bardziej zaciekły sposób. Stwierdziłem nawet w jednym z własnych komentarzy coś w rodzaju: „Jedna celebrytka i druga, która próbuje być celebrytką nie mogą się dogadać, która jest fajniejsza”. Nie pamiętam, czy tak to dokładnie brzmiało, ale pamiętam, że takie były moje odczucia. Widziałem dwie kokoszki naparzające się na podwórku. Nie wiedziałem, że akcja poszła dalej…
Słyszałem o przykrej sytuacji z artykułem we „Wprost” dotyczącym Doroty Zawadzkiej jako „pornoniani”. Nie wiedziałem wtedy skąd ta akcja, sprawdziłem dopiero po przeczytaniu artykułu p. Golus w najnowszym „wSieci”. Okazało się, że to p. Anna Golus pierwsza użyła słowa „pornoniania” na określenie Doroty Zawadzkiej w artykule w Tygodniku Powszechnym (tak twierdzi „Wprost”, ja znalazłem artykuł p. Golus na „wSumie.pl”, portal podchodzący pod „wSieci”). Potem Wprost poszedł za ciosem i postanowił pociągnąć temat. Teraz właściwie wszyscy temat ciągną, a prowodyrką jest p. Golus. „Pornoniania” ma oznaczać osobę odpowiedzialną za publikowanie miejsc intymnych dzieci występujących w programie „Superniania”. Hasło jest chwytliwe, ale ze wszech miar kłamliwe i śmieszne (choć tragiczne w skutkach). Oskarża się (poprzez dorabianie gęby czy wymyślanie przezwisk) kogoś o propagowanie pornografii dziecięcej, podczas gdy pornografia dziecięca z definicji jest ukazywaniem perwersyjnych, rozpustnych zachowań seksualnych z udziałem nieletnich. W programie „Superniania” pokazanych jest kilkoro dzieci nago, najczęściej z zakrytymi obszarami intymnymi, w sytuacjach takich jak kąpiel. Są to naturalne sytuacje, w których znajdować się mogą małe dzieci – nie sytuacje pornograficzne. Dorabianie komukolwiek podobnych pseudonimów dlatego, że są chwytliwe, uważam za nieetyczne.
Nawet jeżeli program „Superniania” ukazał narządy intymne dzieci, a osoby odpowiedzialne za edycję programu zapomniały je zakryć, nie można mieć o to pretensji do Doroty Zawadzkiej. Dorota Zawadzka jest psychologiem – zgoda – ale rolę Superniani mogła zagrać pani pedagog, dobra nauczycielka, a nawet doświadczona opiekunka. Dorota Zawadzka, jakakolwiek by nie była i jakiekolwiek nie byłyby jej poglądy, była tylko aktorką grającą rolę niani w programie produkowanym przez TVN. Z tytułu bycia aktorką nie może ponosić żadnej odpowiedzialności za to, że montażyści nie zakryli komuś narządów intymnych. Z tytułu bycia aktorką nie może też ponosić odpowiedzialności za kłopoty psychiczne dzieci i ich rodzin, wywołane przez program, jakie media zdają się zauważać (podobno – w co nie wątpię – wiadomo o nich z bezpośrednich rozmów z rodzinami). Do odpowiedzialności można pociągnąć producenta, scenarzystę, reżysera programu, a także osoby odpowiedzialne za montaż. Pociąga się Dorotę Zawadzką, ponieważ jest twarzą serialu „Superniania” – ponieważ tylko ona była w tym programie widoczna. I właśnie ona jest krytykowana, i właśnie jej doprawia się ksywkę „pornoniani”.
Bardzo ważnym elementem, na który zwraca się uwagę w poruszanej kwestii, jest właśnie ukazywanie dzieci w sytuacjach intymnych. Nie będę skupiał się na całym artykule p. Anny Golus, spróbuję odnieść się do tego konkretnego aspektu. „Chłopiec (…) nadal jest dzieckiem, chodzi do szkoły, w każdej chwili na nagranie mogą trafić jego rówieśnicy. I go wyszydzić” – czytamy w artykule na temat jednego z dzieci ukazanych podczas kąpieli w programie „Superniania”. Dalej możemy przeczytać między innymi, że „Zamieszczone w Internecie zdjęcia intymne mogą stać się obiektem zainteresowania osób o skłonnościach pedofilskich”. Dowiadujemy się tego dzięki Łukaszowi Wojtasikowi, koordynatorowi programu „Dziecko w Sieci”. „Potwierdzają to m.in. raporty organizacji zajmujących się zwalczaniem przestępczości seksualnej wobec nieletnich” – przytacza słowa p. Wojtasika pani Golus. Kwestia ta bardzo mnie ciekawi – dlatego proszę o przytoczenie raportów rzeczonych organizacji. Mam w tej sprawie kilka pytań: 1. Ile procent dzieci, których zdjęcia (nagie lub w bieliźnie – zestawienie takie pojawia się w artykule) jest z tego powodu molestowanych przez pedofilów? 2. Ile procent z tych molestowanych dzieci jest molestowanych poprzez ataki internetowe, a ile w rzeczywistości? Nie okłamujmy się bowiem – jakkolwiek bolesne nie byłyby ataki w Internecie, są one nieporównywalnie słabsze niż te w rzeczywistym świecie. Odpowiedź padająca w tekście nie jest dosłowna (liczby nie pojawiają się), ale sam pan Wojtasik mówi: „Ryzyko takiej sytuacji wobec ogromu prywatnych zdjęć dzieci w sieci jest co prawda niewielkie, ale występuje i powinno działać na wyobraźnię rodziców”. Ryzyko jest niewielkie, ale powinno działać na wyobraźnię! Oto mamy to, o czym pisałem niedawno – nieustannie napędzające się koło terroru. Musimy idealnie dopasować fotelik do samochodu, bo inaczej nasze dziecko zginie. Musimy odpowiednio szybko wyłączyć telewizor, bo dziecko zgłupieje od nadmiaru bodźców. Musimy usunąć zdjęcia dzieci z internetu, bo zostaną zaatakowane przez pedofilów! Ryzyko jest niewielkie, ale wyobraźnia rodziców jest pobudzona. Szczepić czy nie szczepić? Zaszczepię to dostanie autyzmu. Nie zaszczepię to zejdzie na meningokoki… I tak w koło Macieju, nieustannie napędzające się koło terroru.
Chłopiec nadal jest dzieckiem i rówieśnicy w każdej chwili mogą trafić i go wyszydzić. Gdybu gdybu. Wszystko się może zdarzyć. Nakręcamy się, rozdmuchujemy akcję i poddajemy pomysły rówieśnikom. Zadajmy sobie pytanie, czy gdyby ktoś nie zaczął wytykać po wielu latach spornych kwestii programu „Superniania”, to czy rzeczywiście byłyby one sporne? Takie samo pytanie zadawałem sobie a’propos projekcji kontrowersyjnego filmu „Galerianki”. Nie widziałem go, ale „zadziałał na wyobraźnię”. Od tamtej pory chodząc po centrach handlowych zastanawiam się nad tym, czy któraś z tych panienek nie jest przypadkiem galerianką i nie daje ciała za paczkę chipsów. Sam niezainteresowany zastanawiam się, ilu mężczyzn mogło się zainteresować po obejrzeniu filmu lub usłyszeniu o sprawie. Ile młodych dziewczyn dowiedziało się o ciekawym sposobie zarabiania pieniędzy. Czy naprawdę warto rozdmuchiwać kwestię robiąc z czegoś tanią sensację, jeśli konsekwencje mogą być odwrotne do zakładanych? Powiem szczerze: po przeczytaniu artykułu p. Golus mam ogromną ochotę wyjąć z szafki wszystkie sezony Superniani i poszukać rzeczonego fragmentu – a do tej pory oglądałem je tylko w celu poznania metod wychowawczych!
Mamy więc już kolejne napędzanie koła strachu (znajoma blogerka słysząc od jednego z czytelników, by nie zamieszczała zdjęć dziecka na blogu, bo pedofilia się szerzy – doskonały przykład tego, jak to się rozprzestrzenia w społeczeństwie), mamy też odgrzewanie starego makaronu by pokazać całemu światu, że w „Superniani” pokazywano nagie dzieci. I mamy dorabianie gęby i pseudonimów przez osobę, która sama pisze: „przeżywam emocje – wszystkie, również te trudne – intensywnie, ale świadomie i dojrzale, nikogo nie krzywdząc”. Nazywanie kogoś pornonianią jest krzywdzące.
Moi czytelnicy pewnie trzymają się mocno za głowę. Przeczytali bowiem słowa: „mam ogromną ochotę wyjąć z szafki wszystkie sezony Superniani” i nie mogą uwierzyć w to do tej pory. Owszem, prawda jest taka, że mam wszystkie sezony „Superniani” na DVD. Na końcu artykułu p. Golus, po słowach prof. Przylipiaka na temat uzasadnionego pokazania nagiego chłopca ze skrętem w dokumencie „One Step Away” („bez tego filmu i tych ujęć historia dokumentalizmu byłaby uboższa”), padają zdania: „Bez »Superniani« nikt by nie zubożał. Dla TVN program ten był i nadal jest zaledwie kroplą w morzu zysków. Gdyby stacja zrezygnowała z deptania intymności dzieci w takich programach (…) na pewno by nie zbiedniała. A historia telewizji byłaby ciekawsza”. Absolutnie nie mogę zgodzić się z podobną tezą! Co więcej – uważam, że te słowa są nieprawdziwe! Nie chodzi mi oczywiście o zarobki TVN – te prawdopodobnie są i będą ogromne. Chodzi mi o ciekawszą historię telewizji. To niestety nieprawda.
Jak już napisałem, mam wszystkie sezony „Superniani” na DVD. Wraz z Żoną w okresie narzeczeństwa i na początku małżeństwa oglądaliśmy z przyjemnością każdy odcinek tego serialu, przygotowując się do wychowania dzieci. Wtedy Żona dopiero zaczynała studia pedagogiczne i nie znała wszystkich technik przytaczanych przez personalizm, behawioryzm czy inne szkoły pedagogiczne. Kiedy program ukazywał się na DVD nawzajem kupowaliśmy go sobie w prezencie. Dziś muszę powiedzieć, że program „Superniania” wniósł ogromny dorobek do polskiej telewizji. W formie reality show pokazał największe osiągnięcia i odkrycia pedagogiki behawioryzmu połączonej z teorią przywiązania, o której nauczał choćby Bowlby. Dzięki „Superniani” takie techniki, jak time-out (znany z programu jako „karny jeżyk”) czy tablice nagród, do których przypina się punkty za osiągnięcia, dotarły do szerokiej publiczności, dotarły pod dachy wielu zdesperowanych rodziców, którzy nie wiedzieli, jak sobie poradzić ze swoimi dziećmi. I my, wychowując naszego Synka na początku, kiedy studia pedagogiczne były jeszcze w powijakach, korzystaliśmy obficie i z powodzeniem z technik prezentowanych w „Superniani”. Pierwsze ciosy wymierzone matce przez dziecko, po pozbawionym skutku zwróceniu uwagi (ponowne uderzenie) zostały ugaszone dzięki „karnemu krzesełku” (time-out). Tablica nagród (w postaci klocków Duplo) pomogła nam w nauce nocnika z rewelacyjnym skutkiem. Do tego metody pokazywane w „Superniani”, dotyczące odbutelkowania i samodzielnego zasypiania także doskonale się sprawdziły. My dziś wiemy, że Dorota Zawadzka nie jest autorką żadnej z tych metod. Jako dobry psycholog prawdopodobnie znała je wcześniej, jako aktorka grająca Supernianię postępowała zaś zgodnie ze scenariuszem, który sprawdził się już w innych krajach. Setki rodziców szukających pomocy przy wychowaniu swoich pociech wcale nie muszą tego jednak wiedzieć. Nie ma to znaczenia, jeśli Superniania podpowie im co zrobić, żeby nie kierować się emocjami, żeby nie bić dziecka, żeby nauczyć go różnych rzeczy. Dlatego jestem przekonany, że „Superniania” jako pierwszy w Polsce program ukazujący rodzicom łatwe i bezbolesne techniki pomagające w wychowaniu dzieci jest programem mającym ogromny wpływ na podejście mnóstwa Polskich rodzin do swoich dzieci. Ma ogromny wpływ na ich ubogacenie.
Oczywiście nie będę nikogo oszukiwał, mówiąc, że jestem przeciwko behawiorystycznym metodom wychowania. Owszem, jeśli chodzi o szkoły pedagogiczne czy psychologiczne, prym wiedzie u mnie personalizm (podejście do każdego człowieka z miłością, jak do drugiej osoby). Jednak techniki behawiorystyczne znakomicie się sprawdzają w praktyce i uczą wyciągania konsekwencji bez wymierzania kar cielesnych. Nie dziwi mnie, że w opozycji do Superniani stoi tzw. wychowanie bliskości, do którego ostatnio sama Dorota Zawadzka ma duże ciągoty (kombinując na przykład przy karnym jeżu, jakoby wcale nie miał być karny). Wychowanie bliskości zakłada bowiem brak kar, brak konsekwencji, a jedynie dużą dawkę nieoceniającej uwagi. Nie będę się teraz rozpisywał na temat samego wychowania bliskości, którego nie jestem zwolennikiem. Wspomnę tylko, że znam kilka rodzin czytujących „Dzikie dzieci” – portal poświęcony rodzicielstwu bliskości właśnie. Jedna z nich ma jedno dziecko, z którym nie może sobie dać rady, ponieważ „jest bardzo trudne”. Rodzinie tej poleciłem właśnie „Supernianię”, widząc w jaki sposób podchodzi ona do swojego dziecka. Dostałem odmowę i w zamian polecono mi „Dzikie dzieci”, które już wcześniej znałem i które wyglądały mi właśnie na dobre źródło wykwitu tego rodzaju zachowań dzieci. Ale to tylko przykład. Osobiście stawiam Supernianię (nie Dorotę Zawadzką) za wzór, „Dzikie dzieci” zaś za antywzór. Każdy może mieć oczywiście swoje zdanie – ale nie musi przez to szukać sposobu na naubliżanie aktorce w Superniani grającej.
Na koniec chciałbym jeszcze odnieść się do dyskusji dwóch pań na temat domniemanej próby wybicia się p. Anny Golus na trampolinie, jaką jest p. Dorota Zawadzka. Pani Zawadzka mówi, że owszem, pani Golus mówi, że nie. Jak ja – z zewnątrz – to widzę? Pani Golus zaczynała od pisania przeciwko biciu dzieci. Artykuły były nieliczne, kontrowersja się pojawiała, ale nie była zbyt mocna. W tym samym czasie na ten sam temat wypowiadała się pani Zawadzka. Oraz ja – ale ja nie pisałem nikomu nigdzie artykułów. Obie panie – zarówno p. Golus, jak i p. Zawadzka w sporze z książkami propagującymi bicie szły głowa w głowę. Potem coś się zmieniło. Nie znam prawdziwych przyczyn (media donoszą, że p. Golus zdenerwowała się, że p. Zawadzka wspiera rządowy projekt wysyłania sześciolatków do szkół; nie dziwię się, też się zdenerwowałem), jednak pewnego dnia p. Golus zaczęła wyszukiwać haki na Zawadzką i publikować je w mediach. Sprawa się rozkręciła, temat się rozwinął i teraz nazwisko Anny Golus staje się nazwiskiem znanym. Ciekawi mnie pisanie najpierw dla Tygodnika Powszechnego, który jest lewicowym pismem udającym katolickie, a potem dla „wSieci”, które w tym numerze, w którym pojawia się artykuł p. Golus, krytykuje Tygodnik Powszechny, ks. Bonieckiego (twarz Tygodnika) umieszczając na okładce jako adwokata diabła. Oczywiście można pisać do wszystkich, bez względu na to, czy pisma się zwalczają, jeśli ma się jakąś poważną sprawę. Tą poważną sprawą byłby, moim zdaniem, sprzeciw wobec powszechnego przyzwolenia na bicie dzieci. Kiepskim powodem jest jednak nagonka na Dorotę Zawadzką. Czy p. Zawadzka stała się trampoliną p. Golus do kariery? Ja mam swoje zdanie. Wy sami oceńcie.
Napisawszy to nadal jestem przeciwko biciu dzieci. Nadal uważam akcję p. Anny Golus za niezwykle ważną i godną wsparcia, i nadal ją wspieram. Nadal uważam, że p. Dorota Zawadzka zaprzepaściła autorytet, który wyrobiła sobie dzięki graniu Superniani (i nadal uważam, że p. Łosiewicz użyła fatalnych argumentów na udokumentowanie tego, ale o tym już nie dzisiaj). Nadal (osobiście) lubię p. Annę Golus i nadal (osobiście) nie jestem fanem p. Doroty Zawadzkiej. Mam jednak odmienne zdanie na różne tematy i nie trzeba się ze mną zgadzać.
Niniejszym próbuję wykorzystać konflikt p. Anny Golus z p. Dorotą Zawadzką jako trampolinę do kariery. I tak nic z tego nie wyjdzie…
Najnowsze komentarze