Radość Pojutrze, wuj a nie facet i spowiedź przedświąteczna

Po długiej przerwie wreszcie mam normalny dostęp do internetu i mogę normalnie napisać notkę. Dlatego pewnie Was nie zdziwi, że notka (mam nadzieję) będzie dość długa, a w zasadzie nie będzie to jedna notka, lecz 3 w jednym (coś jak szampon, odżywka i nie-wiem-co-oni-tam-jeszcze-wymyślili-ale-coś-było w jednej butelce). Powyżej zamieszczony tytuł odnosi się bowiem do trzech różnych rzeczy (jak można się domyślić, pooddzielanych przecinkiem oraz spójnikiem „i”), z których każda powinna była zostać napisana w różnych odstępach czasu. I tak – pierwsza w okolicach rocznicy śmierci Papieża JP II, druga w miniony czwartek, trzecia zaś w sobotę. Ale postanowiłem zrobić fuzję i oto nastąpią trzy. Szykujcie się więc na poważnie długą lekturkę (coś mi się zdaje, że już do tej pory jest przesadnie długa ;). I może jeszcze nim zacznę, podniosę rękę i zapytam panią profesor czy można odpowiadać na pytania w dowolnej kolejności. Można? No to zaczynam…

2. Wuj a nie facet

Historia może się wydać interesująca wielu osobom i, mam nadzieję, niektórym oburzająca. Zdarzyła mi się właśnie we czwartek. Tego dnia akurat miałem dzień wolny w pracy i dałem się zaprosić przez kumpelę Iwonę do niej do domu by pomóc jej w angielskim. Iwona należy do niewierzącej części społeczności, jest jednak dość tolerancyjną osobą. Pozanałem ją pewnego pięknego… nocy właściwie na dyskotece w Łodzi. I choć pierwszy raz umówiła się ze mną potem dlatego, że „jestem dupkiem” (oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu), więc się mnie nie bała, to raczej nie stosowała nigdy przytyków dotyczących mej kleryckiej przeszłości, mej seksualnej wstrzemięźliwości i innych moich etyczno-moralnych przywar. Spotykaliśmy się zresztą potem dość często i miałem pewną wątpliwą przyjemność poznać nawet jej rodziców. Historia ta ich właśnie dotyczy, a mamusi głównie.

No więc pojawiłem się u Iwony trochę po 16, akurat podawano obiad. Byłem z lekka głodny, ale nie mam do nikogo pretensji, że mimo iż uczę ich córę za darmochę angielskiego to jeszcze nie dostanę wyżerki. Nie o to zresztą chodzi. Bo już pod koniec lekcji (która zresztą nie wiem czy była potrzebna, Iwona bowiem wydawała się nieźle orientować w tej partii materiału) zostałem jednak poczęstowany kawałkiem chałwy. Mamuśka podała mi ją na talerzyku, po czym, asekuracyjnie, rzuciła przez ramię: „Tylko się nie módl. Bo jak ostatni raz tu byłeś to się modliłeś. To ja ci daję jeść, a nie Pan Bóg. Ja jestem wierząca, ale nie do przesady”. Iwona już wcześniej (na poprzednim spotkaniu) mówiła mi, że mamuśka się o to doczepiła i robiła jej wymówki, więc fakt ów przemilczałem (zresztą ja robię znak krzyża tylko przed posiłkiem. POSIŁKIEM, a nie kawałkiem chałwy). Skończyłem lekcję, grzecznie wpałaszowałem chałwę i wyszedłem na korytarz by zbierać się na aut. Iwona postanowiła odprowadzić mnie na przystanek. Gdy i ona stanęła na korytarzu, mamuśka zawołała do niej z pokoju: „Mam nadzieję, że dzisiaj pójdziecie spać wcześniej, nie tak jak wczoraj”. Iwona na to, że nie. „Ale czy wy nie rozumiecie? My chcemy uprawiać seks! Seks, nie mamy do tego prawa?” Obleśny śmiech… Stałem na korytarzu zawiązując buty, udając że nie słyszę (w sumie nie przeszkadza mi, że małżonkowie chcą uprawiać seks. Tylko po co właściwie tak głośno?). Jednak atak nastąpił bardzo szybko. Po obleśnym śmiechu kolejne słowa: „Ale twój kolega się zgorszy…” A potem kolejna salwa obleśnego śmiechu i kolejne słowa: „No bo jeszcze dziewczyna jak chce poczekać z seksem do ślubu, to ja rozumiem. Ale taki facet to za przeproszeniem chuj a nie facet”. No cóż, nie twierdzę, że lubię jak mnie nazywają chujem, ale nie należę też do ludzi cierpiących po tym katusze. Uczę się od Albina (pamiętacie notkę „Bóg jest”? Jeśli tak, to wiecie jak wygląda Albin i domyślacie się, że często lecą w jego stronę najróżniejsze obelgi). Odpowiedziałem więc bardzo grzecznie (choć z przerzutką na „ty”, bo do tego zdania bardziej pasuje druga osoba): „Mów mi chuju”. Na to mamuśka, że nareszcie powinienem dorosnąć. Iwona usiłowała powstrzymać mający nastąpić słowotok, ale ja już dałem się wciągnąć. „Czy to, że nie uprawiam seksu przed ślubem świadczy o tym, że jestem nie dorosły?”. „Nie. Ale choćby to, że w tak młodym wieku chciałeś iść do seminarium”. Możecie sobie przypomnieć mój sentyment do Seminarium i wyobrazić, że dla mnie tego było za wiele. „A mnie się wydaje” – wycedziłem najgrzeczniej jak potrafię – „że o niedojrzałości świadczy dziecko w wieku 16 lat” (dla zainteresowanych – Iwona jest o 16 lat młodsza od mamuśki). No i tu mamuśka uznała, że chyba przegiąłem. Zaczęła mnie wyklinać, wyganiać i mówić rzeczy w stylu „wrzucać to możesz sobie, ale nie mnie”. Powiedziała, że mam sobie iść i że mnie nie chce więcej u siebie w domu widzieć. Odparłem, że ja chyba wcale nie mam ochoty wracać. Rzuciłem „Dowidzenia”, kiwnąłem głową przerażonej Iwonie, która zatrzymała się w połowie wiązania buta i wyszedłem. Czekałem sekundkę na Iwonę, ale że nie wychodziła, a za chwilkę jechała pięćdziesiątka, szaleńczym biegiem pomknąłem ku przystankowi i tak zakończyła się owa ciekawa historia. Odtąd z Iwoną nie miałem kontaktu, ale mam nadzieję, że jeszcze się kiedyś spotkamy. Pożyczyła ode mnie 50 złotych. I 4 części Narnii…

A jaki z tego morał, każdy zapyta? A taki, że jeśli ktoś jest prawowiernym chrześcijaninem i jest z tego dumny, musi oczekiwać, że spotkają go prześladowania. Mówił o tym sam Chrystus. Im bardziej święte ma człowiek zasady, tym szerzej zakrojone działania wroga, by zgnieść, zniszczyć, sponiewierać. Ale, z drugiej strony, im więcej podobnych, skierowanych przeciw nam działań, tym większa pewność, że robimy słusznie, że nasze zasady są dobre i że bolą tych, którzy nie potrafią. Tylko co nie potrafią? Nie potrafią zrozumieć? Nie. Chyba dawno zrozumieli. Nie potrafią żyć zgodnie z Prawdą. Co się zaś tyczy „ciętego języka”, jak to nazwał Albin gdy mu o tym opowiedziałem (chwaląc mnie zresztą za ów cięty język), muszę przyznać, że odpowiednie ważenie słów w takich sytuacjach i cios, dobry cios, we właściwym momencie, może dać do myślenia wrogowi. I pamiętajcie, by nie dać się zwyciężyć złu, lecz by zło dobrem zwyciężać…

3. Spowiedź przedświąteczna

Dawno nie miałem takiej przerwy między spowiedzią a spowiedzią. Dwa miesiące. Wielu powiedziałoby że to normalka, że co dwa miesiące to się święci spowiadają. Przed Seminarium rzeczywiście spowiadałem się co dwa miesiące (chyba że wpadałem w „ciąg”; wtedy T, mój ówczesny niemal stały spowiednik miał mnie dość, bo przychodziłem co trzy dni), ale w samym Seminarium nauczono mnie spowiadać się częściej. Na początku co dwa tygodnie, potem trochę się opuściłem (do „co trzy tygodnie”). Ale nie potrafiłem sobie wyobrazić żeby nie iść do Ojca Maćka raz na jakiś czas. Ojciec Maciek to mój spowiednik z Seminarium, jeśli chodzi o ścisłość. Tym czasem, co już przecież pisałem w notce „Awans”, po wygnaniu mnie z Domu moja moralność i wrażliwość opadła i choć z pewnością w Seminarium nie grzeszyłem aż tyle ile grzeszę w obecnej chwili, to wtedy miałem jakoś wrażliwsze sumienie i byłem pewien, że grzeszę więcej. No i tak się właśnie me losy toczyły, że przez ostatnie 2 miesiące do konfesjonału nie zaglądałem. A przecież miałem iść, choćby przed Bierzmowaniem Przyjaciółki. No ale wreszcie się zebrałem, zważywszy że idą Święta i by wypadało. Zacząłem formułkę, a potem się posypało. Właściwie większość grzechów przypominało mi się już podczas spowiedzi, tak że minęła chwilka nim skończyłem. Kapłan po drugiej stronie kratki zapytał czy brałem udział w Drodze Krzyżowej. Raz. W rekolekcjach? Chciałem, ale praca mi nie pozwoliła (szczera prawda). Jakieś postanowienie wielkopostne? Odmawiam codziennie Różaniec. Dobrze. Masz Pismo Święte? Przy sobie (tu taki znaczący uśmiech z mojej strony). Nawet… No to za pokutę przeczytasz sobie List świętego Pawła do Filipian. Żałuj za grzechy…

Żałowałem. Łzy zaczęły mi płynąć i uśmiech zagościł na mych ustach. Jednocześnie. Czułem się cudownie. Wspaniale. Tak jakbym jeszcze nigdy nie był taki czysty jak teraz. Tak jakby cały świat przejaśniał. I śmiałem się z samego siebie, że myślałem, iż nie jest ze mną źle, że w zasadzie nie mam się z czego spowiadać i może bym do tego konfesjonału w ogóle nie podchodził. Dziś już wiem, choć wiedziałem to wcześniej, że nie warto zwlekać. Nie warto czekać do ostatniej chwili. Nie warto czekać do Świąt. Grzech nie jest wart tego by go w sobie kisić. Trzeba się go jak najszybciej pozbywać. Płakałem i śmiałem się na przemian, taki byłem szczęśliwy. A przeciwnikom spowiedzi ustnej powiem tylko, że dla tego uczucia całkowitego wyzwolenia warto oczekiwać na właśnie TEN moment. No i spowiedź przez pośrednictwo kapłana ma tą przewagę, że uczy nas pokory. I wzbudza większy żal. Dziękuję, Panie, za to, że ustanowiłeś sakrament Pojednania.

1. Radość Pojutrze

Dziś trudno mi już określić dlaczego nazwałem tą notkę „Radość Pojutrze”. Co w zasadzie oznacza Pojutrze? Jak dla mnie – dzień następny. Więcej. Dzień jeszcze następny. Tak jakby coś, czego nie możemy się spodziewać. Czego nie możemy nawet podejrzewać. Jutro bowiem to coś co można jakoś przewidzieć. Na co można mieć nadzieję. Czego można się obawiać. Jutro to symbol zagadki do której posiadamy klucz. Tym kluczem możemy otworzyć zagadkę nim Jutro nastąpi. Do Pojutrza nie mamy klucza. Pojutrze to wielka niewiadoma. Coś zupełnie nieprzewidywalnego.

Jednocześnie Pojutrze to ten okres w którym gaśnie zapał i entuzjazm po śmierci JP II i zaczyna się normalne życie. To ten moment w którym wszyscy już ochłonęli i z trzeźwością zaczynają oceniać Pontyfikat, Życie, Twórczość. Albo z trzeźwością zapominają Jutro, w Pojutrze wchodząc tak jakby nie tylko nie istniało Jutro, nawet jakby nie istniało Dziś, czyli śmierć Jana Pawła II, ale nawet jakby Wczoraj nie miało miejsca. A Wczoraj to dla wielu z nas, zwłaszcza najmłodszych TYLKO Pontyfikat Jana Pawła II. Ale nie w tym rzecz. Bo nie zamierzam stosować żadnego podsumowania minionego roku, żadnej oceny Pokolenia JP II, żadnego rozszyfrowywania tajemnic następcy, Benedykta XVI. Chcę napisać o mojej własnej, prywatnej Radości mojego własnego, prywatnego Pojutrze. Dnia, którego nie spodziewałem się nawet w najśmielszych snach.

W okolicach ferii zimowych bodajże dostałem SMSa-łańcuszek od mojej Ciotki. W nim to napisano „Dziś mija tyle-to-a-tyle dni od śmierci Papieża. Wyślij ten SMS do tylu-to-a-tylu osób, a za tyle-to-a-tyle dni (czyli dokładnie w rocznicę – przyp. Autor Notki) przytrafi Ci się wielkie szczęście”. Nie wierzę w łańcuszki (stary zabobon), ale tym razem, dla śmiechu, rozesłałem (były u mnie wtedy Qrczaki, może to był Sylwester? Tak czy inaczej wszyscy wokoło podostawali ode mnie tego SMSa). No i czas trwał. Nie twierdzę, że nic się nie działo aż do dnia. Nie. Było wielkie wydarzenie. Jedna Pani wyznała mi, że się jej podobam. W zasadzie to był tzw. Wieczór Zwierzeń, gdy wszyscy siedzimy w kółku i każdy o każdym wszystko szczerze. No i się odważyła. Byłem w ciężkim szoku (zresztą wiecie jak traktuję te dziewczyny, które znały mnie jako kleryka, a nagle okazuje się że interesują się mną jako facetem), nie tylko ja zresztą. Poza mną w całym towarzystwie tylko Albin nie wiedział prawdy wcześniej, a jednak chyba nikt nie spodziewał się, że Pani się wygada. Wygadała się. Dodała jeszcze, że dała sobie spokój, bo podoba mi się jej siostra (wspominałem już o Owej kilka razy; zresztą zdarzyło się i w tej notce jednokrotnie) i że nie ma o czym gadać. Reszta towarzystwa postanowiła iść za śladem Pani i wywalić kawę na ławę, przez co parę szpil sobie wetknęliśmy, ale przy okazji cała atmosfera ostatecznie się oczyściła. No ale wiedziałem, że Pani nie istnieje dla mnie jako dziewczyna, w końcu „podoba mi się jej siostra” i nawet jeśli Owa dała mi kosza, to nie znaczy że mam sobie korzystać z okazji i „zadowalać się” tym co zostało. Powiedziałem więc Albinowi, że nic i nigdy.

A potem się zakochałem…

Tu właśnie zaczęło się moje prywatne, nieprzewidziane Pojutrze. Kombinowanie, romantyzm, podchody i robienie wszystkiego, by nie wyglądało to tak, jakbym korzystał z okazji… Wydałem się na tydzień przed rocznicą. Wtedy też postanowiliśmy o tym, że jesteśmy ze sobą. 24 marca 2006 roku, około 23:30. Przez SMSy. Pani bowiem jest ze Skarżyska. Ja też. Ale mieszkam w Rzgowie, jak wszyscy dobrze wiecie. Spotkaliśmy się więc dopiero w tydzień po tym, jak zaczęliśmy być ze sobą. Na kilka dni przed Pojutrzem Jana Pawła II. I dopiero wtedy uzmysłowiłem sobie, że to może nie jakieś łańcuszki, ale rzeczywiste wstawiennictwo Papieża u Boga wyjednało mi coś, co mogę nazwać Wielką Radością Pojutrze. Coś, czego się nie spodziewałem, a jednak przyszło. Miłość. Prawdziwa, jeszcze raz, jeszcze jedna Miłość do Kobiety. Do Mojej Pani. Wierzę w to, że Judym dostał jeszcze jedną szansę. Bo w sumie dla Judyma nie było wyjścia – jego ideały wymagały samotności. Ale może moje nie są aż tak zaborcze? Może marzę jednak o idealnym małżeństwie, o dzieciach, o domu i psie. I o tym, żeby jednak wspólnie, we dwoje, wypełniać misję Kościoła. Głosić ludziom Boga swą Miłością. Może jednak coś z tego będzie. Nie chcę zapeszać. A przede wszystkim modlę się bym nie postąpił jak za pierwszym razem. Bym potrafił jak najwięcej kochać, a jak najmniej narzucać swych myśli, swych ideałów, swych pomysłów i planów. Kto wie, czy Bóg rzeczywiście nie chce bym doznał raz jeszcze szczęścia. Prawdziwego szczęścia. Szczęścia dla dwojga. Radości Pojutrze…

Categories: O mnie | Tagi: , , , , | 15 Komentarzy

Zobacz wpisy

15 thoughts on “Radość Pojutrze, wuj a nie facet i spowiedź przedświąteczna

  1. sznapii

    ehh..szczerze mówiąc zamurowalo mnie troche… coz… nazywanie kogos tak czy inaczej z takiego powodu to brak taktu i wychowania… a wytykanie komus ze np. modli sie przed jedzeniem czy ma jakies wlasne nawyki, to po porstu jest smieszne i głupie. Okropne babsko…Do takich się najlepiej nie odzywac i olewać… to ich najbardzioej wkurza]:-> sorry ze wiecej nei napisze…ale mam barok (jeszcze tylko 150 stron) do dokonczenia,ale obiecuje ze jutro sie odezwe:) dobranoc :)

  2. Nareszcie notka.
    No a wiec, co do tej babki ktora cie nazwala „chujem”.. jest glupia i nie wychowana. Zgadzam sie z sznapii.. najlepiej sie do takich nie odzywac i olewac.
    Niewiem czemu ale po tym jak przeczytalam o twojej spowiedzi to sie usmiechnelam i bylam happy :).
    Heh, moge powiedziec tak ze ta Twoja Pani i ja mamy cos wspolnego. I ona i ja spotykamy sie z eks-klerykami :). Tzn., ten z ktorym ja jestem teraz to on jak mial 20 lat to wstapil do zakonu. Jego zas nie wyrzucili tylko sam odszedl. A wiec on nie do konca eks-kleryk. Ciesze sie ze znalazles sobie kogos.
    Aaaaa.. i jeszcze skorzystam z okazji by Ci zlozyc zyczenia Wielkanocne.

    -Kto ty jestes?
    -Jajeczko.
    -Jaki znak twoj?
    -Zolteczko.
    -Gdzie ty mieszkasz?
    -W skorupce.
    -W jakim kraju?
    -W kurzej dupce.
    Wszystkiego najlepszego z okazji Świąt Wielkanocnych. Smacznego Jajka!!
    *buzka*
    Pozdrawiam

    ~*~AniA~*~

  3. Od czego by tu zacząć.
    Może zacznę od tematu o wdzięcznym numerze jeden – znaczy się o dwóch takich co to siostrami były.
    Bambaryłko…czyż to nie Ty rozprawiałeś o miłości takie mądre rzeczy? Że to poważna sprawa i trzeba do niej dojrzeć; że zakochanie to jeszcze nie miłość itp? ;) Wnioskując po Twoim zachowaniu i tym co mówisz – pomiatasz ową miłością. Po prostu. Ale kiedyś z tego wyjdziesz, bez obaw. Szczerze mam nadzieję, że właśnie na tym etapie jesteś i już kolejnych nagłych przypływów fenyloetyloaminy nie będzie.
    Teraz na ostudzenie Ba(mba)ryły – temat bodajże drugi.
    Mamuśka była niepoważna i nie szczędziła słów, by obrazić nie tylko Ciebie, a cały Kościół, więc gratuluję Twojej postawy, bo postąpiłeś naprawdę szlachetnie. (Sądzę, że jesteś z tego dumny :P)

  4. Ja zacznę od niemiłej pani. Wiesz już, że ja pewnie postąpiłabym podobnie. Jakie ona ma prawo oczerniać Ciebie i Kościół?! Chociaż jakie prawo masz Ty, by ją oczerniać? Faktycznie źle postąpiła najeżdżając na Ciebie, a nawet może, że miała dziecko w wieku 16-tu lat, chociaż teoretycznie to nie jest grzech, chyba, że było nieślubne. Ale najbardziej to ja teraz współczuje owej Iwonie, bo co ona teraz może czuć. Przecież to jej matka…
    Druga sprawa, to spowiedź. Niech Monika przeczyta tą notkę…
    Trzecia sprawa. Muszę przyznać Makocie rację. Bardzo się cieszę, że jesteś z ową Panią i mam szczerą nadzieję, że tak już zostanie. Jednak proszę, nazywaj uczucia po imieniu, zastanów się poważnie, czy może ich nie pomyliłeś. Wiem, myślałeś nad tym bardzo długo, a ja znowu się czepiam. Pomyśl jednak co mogła poczuć siostra tej Pani. Pewnie, może się jej nie podobasz i pewnie cieszy się nawet z tego, że znalazłeś inną, być może na zawsze. Jednak mogła poczuć się oszukana… Najpierw mówisz jej, że ją kochasz, wiążesz z nią dalsze plany, a po jednym wieczorze zmieniasz zdanie… To nie zazdrość. To poczucie oszukania. Ale może ona już to zrozumiała? Jak zwykle wczuwam się w innych, a Ty przy tym obrywasz. Nie miej mi proszę tego za złe, bo nie znaczy to przecież, że Cię nie lubię, czy coś…

  5. A wiecie co?? Ja póki co zbytnio często nie chodzę do spowiedzi… Nie dlatego że moje grzechy mnie nie rażą, ale… nawet sam nie wiem:/ Ta część notki już skomentowana…
    Co do matki Twej koleżanki… mhhh… ALE BYM JEJ POJECHAŁ!! Wiem, wiem… zło dobrem zwyciężajcie… ale to by było silniejsze ode mnie!! Nic bym nie poradził na mój słowotok… kompletnie nic… ale lepsze to chyba to że bym go nawet nie zatrzymywał…
    And at last… my favourite!! Jestem niezwykle zadowolniony, że jesteś z Panią opisaną w tej notce… Co oznacza że jestem całkowicie za, żebyś nareszcie zaczął układać Swoje żytko na new one… Makoto… kto pomiata miłością?? Kto jak kto napewno nie nasz BAryła… Specjalnie pokierowałem to pytanie do Ciebie… Przemyśl je… Filet… Ach Filet Kabaczek Aneta Paluszkowiec… Ach… Ty czujesz się oszukana?? Napewno nie jesteś zazdrosna?? Nic z tych rzeczy?? Bo coś mi się nie chce wierzyć… NAgle zrzucasz na niego całą winę, że nie jesteście razem… albo inaczej… wypominasz mu, że Twoja własna siostra może na serio go Kocha… Wyobraź sobie, że też mógł Kochać… Ty byłaś tylko zauroczeniem… a zauroczenie przechodzi… A to że pewnego wieczoru Coś do niego dodarło?? Myśliciele też mają wizję raz na jakiś czas… On miał olśnienie, podjął decyzję i próbuje być szczęśliwy znowu… Czemu zadajecie mu pytania „Czy jesteś pewien??”… On ma nadzieję… That’s all…

  6. Przeczytałem właśnie wielce powalające komentarze Makoty i Fileta i zamurowało mnie. Ale czuję się w obowiązku od razu odpisać. Zacznijmy może od ustalenia tytulatury i uznajmy, że siostrę Mojej Pani będę tu nazywał Przyjaciółką (choć przy obecnie widocznym stanie rzeczy może sobie tego nie życzyć). Makoto, tak, ja pisałem różne piękne rzeczy o miłości i wcale się ich nie wypieram. Wręcz przeciwnie. Wciąż uważam tak jak pisałem, wciąż mówię o miłości tak jak mówiłem. Miłość, może już kiedyś o tym wspomniałem, jest dla mnie punktem wyjścia. Nie mam prawa zacząć rozmowy czy kontaktu z jakimkolwiek człowiekiem dopóki go nie pokocham. Nie twierdzę, że umiem kochać tak jak kocha nas Bóg, ale nie mylę pojęć. Nie mylę miłości z zakochaniem. Miłość jest pierwsza, poprzedza zakochanie, i ostatnia, zakochanie przekracza. Trwa, gdy zakochanie mija. A sprawa Przyjaciółki wyglądała dość ciekawie. Podobała mi się od dłuższego czasu, a w pewnym momencie odniosłem wrażenie, że podobam się Jej z wzajemnością. Ba, SMSy które dostawałem świadczyły niemal o tym, że coś między nami iskrzy. Dostałem kosza niemal w ostatniej chwili, Przyjaciółka stwierdziła bowiem, że to nie to co myślała. Same więc widzicie kto pierwszy poczuł się oszukany. Ale nie, nie chodzi o zemstę. Bo faktycznie pokochałem ową Przyjaciółkę, naprawdę wiązałem z Nią przyszłość. Ale Ona powiedziała „nie”, więc nawet jeśli wciąż mi się podobała, nawet jeśli wciąż Ją kochałem (a kocha się wiecznie, więc wciąż Ją kocham), to już wiedziałem, że nie mogę jej kochać tak, jak kocha się żonę. Jak kocha się matkę swoich dzieci. Bo ONA nie chciała, bym tak Ją kochał. Postanowiłem więc, tak jest, jednego wieczora (choć myślałem nad tym od niedzielnej randki), że nie mogę Jej kochać w ten sposób. I że mogę Ją kochać jak Przyjaciółkę właśnie. Bo i do przyjaźni potrzebna jest miłość. Przewagę nad moimi uczuciami miałem w tym, że NIGDY nie byłem w Przyjaciółce zakochany. A jeśli się kocha, naprawdę kocha, a większość trudnych uczuć nie ma nad człowiekiem w danym momencie mocy, można po prostu postanowić, że dajemy sobie z Przyjaciółką spokój, bo choć narobiła nam nadziei, że wreszcie życie się odmieni, to po prostu nie chce tego, by dalej Ją nagabywać. Wracając do Pani – zanim postanowiłem właściwie w jakikolwiek sposób zadziałać, naprawdę dużo myślałem. Nie chciałem, by wydawała się samej sobie ochłapem, cząstką swej siostry. Nie chciałem by czuła, że siostra była kimś ważnym, a Ona miałaby robić za iluzję Owej. Nie chciałem wreszcie, by Przyjaciółka czuła się oszukana. Czy (nie, oczywiście, nie mówię że o to chodzi) zazdrosna. Bo choć sama dała mi kosza i tym samym wolną rękę do dalszego działania, to ja w dalszym ciągu Ją kochałem i nie chciałem Jej urazić. Ale tu pojawił się jeden problem więcej. Panią kochałem od dawna, jako człowieka tylko. Bo mówię, kocham najpierw. Ale po tym co odważyła się powiedzieć, w jakiś czas po tym, tak, jestem uczuciowcem, zakochałem się. I wiem, że to zakochanie usprawiedliwia we mnie wszystko co mogło źle zostać zrozumiane – i samo złapanie się Pani jak brzytwy przez tonącego. I to, że krótko przedtem dałem sobie spokój z Przyjaciółką. I to wreszcie, że wszystko w tej sytuacji wydaje się dziać bardzo szybko. Za szybko. Za szybko? Nie… Bo jeśli można mieć szansę na życie na nowo, jeśli Bóg podsyła ci takie znaki, jeśli pojawia się dziewczyna szczerze tobą zainteresowana z którą czujesz, że możesz być wreszcie szczęśliwy, to choć dopiero co jedna taka dała ci czarną polewkę, dlaczego nie zaryzykować jeszcze raz? Tym bardziej, że tu możesz z pewnością, bez żadnych przeszkód, domysłów i przypuszczeń, liczyć na wzajemność. Wzajemność, tak, wzajemność miłości którą jesteś w stanie sam zaoferować. Bo już ją oferowałeś. Jednej, drugiej, trzeciej dziewczynie. Kochasz i wierzysz, że któraś wreszcie również pokocha. Pomiatam miłością? Hmmm… Ja? A kto mi ją zaoferował? Pani. Kto mi ją chciał dać, choć to nie JA ją oferowałem? Pani. Od kogo ją przyjąłem? Tak! Przyjąłem! Od Pani! Ja pomiatam miłością? Spotkałem w życiu parę osób pomiatających miłością. I, o dziwo, wciąż Je kocham. Jeszcze więcej, obie wciąż uważam za swe najlepsze Przyjaciółki. W OBU przypadkach spotkałem się z pomiataniem miłością. Si Si, Pedro! I nadal Je kocham, nadal jestem w stanie to napisać, wysłowić, wypowiedzieć. Choć nie podoba mi się to, że pomiatają miłością, którą ofiarują im inne osoby (nie zawsze ja, podkreślę). Mnie zaoferowano miłość. I ją przyjąłem. Nareszcie mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwy. Bo nareszcie kocham i jestem kochany. I wybaczcie mi, moje najlepsze Przyjaciółki, ale nie pozwolę Wam zniszczyć mojej miłości. Mojego szczęścia. Mojej Radości Pojutrze.

    PS. Przyjaciółka może czuć się oszukana… Co ja zrobiłem by Ją oszukać? Pokochałem Jej siostrę. Czy to naprawdę grzech?

  7. Nie wiem od czego zacząć. Może od tego, że my naprawdę nie mamy zamiaru zepsuć Ci miłości, wręcz przeciwnie.
    Nie spodziewaj się też zemsty Anety – ona taka nie jest, bez obaw.
    Razi po prostu jedno. Mówisz o sobie, że jesteś romantykiem, co przynajmniej w MOIM mniemaniu, trochę koliduje z faktem, że co (przypuśćmy) trzy miesiące twierdzisz, że kochasz inną. Kosz nie ma tu nic do rzeczy – mi potrzeba było dwóch lat, by dać sobie spokój, mimo takiego kosza. Kolejną rzeczą jest (na moje oko – niecelowe, ale jednak) mylenie pojęć miłości i zakochania – z doświadczenia wiem, że trzeba podchodzić do jednego i drugiego jak do ognia. Nie chcę Cię pouczać, bo sama popełniłam ogromny błąd w tej kwestii, ale to nie ja rozprawiałam społeczeństwu o miłości…poza tym Twoja częstotliwość zakochiwania się, chyba trochę zaburza Ci postrzeganie rzeczywistości, więc ja, wolna od tej choroby i nie obawiająca się jej istotka, sprowadzam Cię na ziemię.
    I nie obrażaj się na mnie, że chcę zniszczyć Twoje szczęście – pisałam już, że szczerze wierzę w to, że wreszcie znalazłeś tę Jedyną. Chciałabym żeby tak było i nie wmawiaj mi, że chcę Ci to zepsuć. Po prostu jesteś idealistą, bardzo dużo wymagającym od świata, a nie zawsze samemu stosującym się do wytyczanych przez siebie zasad.
    Dodatkowo zauważyłam, że miewasz huśtawki nastrojów, więc pewnie po przeczytaniu tego komentarza będziesz gotów przybiec na Rejów z nożem w ręce, by mnie nim potraktować. Ale wierzę, że do jutra Ci minie.
    I jeszcze raz powtarzam – nie obrażaj się, że Cię atakuję, pouczam bądź krytykuję. Nie. Po prostu sprowadzam na Ziemię, byś znów nie dostał bolesnego ciosu, bo jak już pisałam – jesteś idealistą. Nazbyt wrażliwym idealistą.
    Przemyśl obiektywnie.
    Na zaś – przepraszam, że Cię uraziłam.

  8. No jaka ja spostrzegawcza bestia jestem. Właśnie komenta Adama zauważyłam.
    Czy ja mówię, że jestem idealna? Wręcz przeciwnie – kompletnie nie nadaję się do miłości1 i o wiele bardziej preferuję stan wolnego ducha. Ale ja nie pisałam wypracowań o wadze miłości na forum publicznym. Razi mnie po prostu pouczanie innych, a nie patrzenie na własne błędy. Ot cała tajemnica.

  9. Przeprosiny przyjęte. A teraz zajmij się własnym tyłkiem.

  10. ludzie-sa-aniolami

    No, odezwałeś się :) Super :)

    co do mamuśki…Boże, dziękuję Ci również za takie osoby, mimo, że takich naprawdę sztuka lubieć… :/ okropna jest. niech się zajmie sobą. a może poprosru zazdrości, że potrafisz być mądry i odpowiedzialny, a ona wyszła przy Tobie jak słodka idiotka?
    Żal mi tylko tej Iwony. No i Ciebie…

    Spowiedź…następna rzecz, za jaką Bogu dzięki. oczyszczenie. pojednanie. piękno. całkowite otwarcie.
    ale to jest trudne. ja ostatnio boję się chodzić do spowiedzi.

    Miłość…nie moja sprawa. gratuluję-i życzę powodzenia :)

    Pozdrawiam, pax! :)

  11. Heh… Jaką tu ostrą wymianę zdań widzę…

    Ja tylko napiszę, że miłość jest piękna, dopada niespodziewanie i z zupełnie z niespodziewanej strony. Jej się nie kontroluje, ona po prostu jest. Kto nie doświadczy ten nie zrozumie. A ja się cieszę, że jesteś szczęśliwy.

    POZDRAWIAM!

  12. Arnie

    Zacznę od cytatu ojca Francois’a Varillon’a-„Myślę że potrzeba całego życia i to obfitego w doświadczenia żeby choć trochę wiedzieć czym jest miłość”,i na dokładke jeszcze jeden,nie wiem czyj to-„Najbardziej niezdolni do kochania wiedzą o miłości rzeczy najgłębsze”.Ten drugi nie dlatego Mateusz że myślę że nie jesteś zdolny do miłości,tylko żeby Ci dać troche do myślenia.Wiem że jesteś dobrym człowiekiem i bardzo sie starasz ale po co tak mowić wszystkim jaką to wielką masz miłość w sobie,jak bardzo wszystkich kochasz mimo że Cie zranili…Jeżeli rzeczywiście ich kochasz to nie musisz mówić im tego wprost,oni sami to odczują…Jezus tam nie chodził i nie rozpowiadał wszystkim jak bardzo ich kocha,okazał za to miłość umierając na krzyżu…Dużo bardziej podoba mi sie postawa Makoty,która przyznaje skromnie że do miłości sie nie nadaje i preferuje wolny stan ducha,z drugiej strony chyba chciała Ci troche dokopać za pewne uwagi z przeszłości…Każdy ma racje od którejś strony a prawda jak zwykle leży gdzieś po środku…Zwracając się do reszty-macie pretensje do Mateusza że nie pogrążył się w żałobie i postanowił spróbować szczęścia z inną a pech chciał że to akurat była siostra tej co mu dała kosza?Fakt że Bambaryła:),czy jak tam wy go nazywacie,za szybko mówi że kocha,ale jego pojęcie miłości troche różni się od reszty,stąd to całe nieporozumienie.A że za szybko wziął się za siostre..to wszystko jest względne,tak jak dla Boga czas nie istnieje,jak dla Was to trwało tylko jeden wieczór dla Mateusza mogło trwać całą wieczność a w ciagu niej mógł przeżyć i przemyśleć wszystko od nowa,zresztą on juz sam tutaj się wytłumaczył więc ja go tłumaczyć nie muszę.Tak jak każdy człowiek chce kochać i być kochanym,troche dziwi mnie zdziwienie ex-niedoszłej-skoro go nie chciałaś to co?Wolałabyś żeby teraz siedział i płakał rok za Tobą?Czy może żeby podciął sobie żyły?Poczułabyś się wtedy dowartościowana?Miłość jest tym większa im większe poznanie,im lepiej sie coś zna tym bardziej się kocha-jezeli chłopak zna was obie to kwestia tylko tego którą lepiej pozna,do której bardziej się zbliży-tą będzie bardziej kochał,a zbliży się pewnie do tej której bliskość będzie mu odpowiadać i która pozwoli mu się zbliżyć.Tyle

  13. Ad 1 (spróbuje zrobic trzy komenty, by mi sie nie pomyliło. W zakończeniu powołałes się na Chrystusa. Czy to ten sam o którym pisano,że żekomo powiedział „jesli ktos Cię uderzy w prawy policzek…”, a może znamy róznego Chrystusa? Czy chodzilo Ci o tego Chrystusa, który mówił ze modlić należy sie wskrytości? Jesli pokazowe czynienie znaku krzyża ma komus sprawiać przykrość, to może w określonych wypadkach rezygnowac z niego? Przez dewocję byc może na stałe zaprzepaściłeś mozliwość przekonania Iwony do Stwórcy, że nie wspomnę, że biedna ma przewalone u szalonej mamuśki (jesli zauważyłes znamiona obłędu, dlaczego dałes sie nim zarazić?), a przecież wykazała sporo dobrej woli…

  14. Ad 2 (spowiedź) Ciekawe narzedzie. Z jednej strony pozwala czlowiekowi uwolnic sie od wewnętrznych problemów, a z drugiej jak zauważyłeś uzależnia. Grzech jest pojeciem bardzo wzglednym. Zauważ, że stosując Dokument Zasadniczy – Dekalog (ten 10 przykazaniowy) praktycznie niemal nie grzeszysz. Stosując Jezusowa Interpretację, juz trochę więcej. Stosując Przpisy Kościoła, to właściwie powinieneś się zapisac do Satanistów, bo ciągle w grzechu żyjesz. Czy Stwórca Wszechświata i elektronu byłby aż tak małostkowy i okrutny? Zwróć uwagę co (wspomniany przez Ciebie) Chrystus mówił o zbawieniu „co nie jest mozliwe u ludzi…”

  15. No chjociaż jedno dobre o Stwórcy słowo. Tylk odlaczczego Ktoś Doskonały Miałby nie chcieć Twojego Szczęścia i dopiero wstawiennictwo…Stwórca jest Naszym Ojcem, jeśli my którzy jesteśmy niedoskonali….

Dodaj komentarz