Monthly Archives: Czerwiec 2008

W pierwszą rocznicę, vol. 2

W zasadzie można by liczyć już nieco wcześniej – i właśnie dlatego już od jakiegoś czasu każdy dzień zaczynamy od słów: „Dziś ten a ten. Co było tego a tego?” Ola ma świetną pamięć do dat i dokładnie pamięta co zdarzyło się każdego konkretnego dnia, na jakieś 2 tygodnie przed dwudziestym szóstym. Ale liczymy od 26 czerwca 2007 roku. Dziś nasza pierwsza rocznica.

Ola liczy od tamtego pamiętnego wydarzenia w szkole. Ja do niedawna liczyłem ze dwie godziny krócej. Ale chyba Ola ma rację – to musiało się zacząć wtedy.

Nasz rok zdawał ekonomię (makroekonomię bodaj). My już wiedzieliśmy, że przerzucamy się do Warszawy i dlatego nie weszliśmy z nimi do sali, lecz usiedliśmy sobie na korytarzu. Ponieważ kręciło się wokół nas parę innych osób, a ja chciałem porozmawiać na osobności, poprosiłem Olę byśmy się przesiedli. I w chwilę potem dołączył do nas Piotrek. Mój dobry kolega zresztą. Z Olą chodził na angielski. Przydreptał, stanął koło Oli, oparł się dłonią o ścianę, głową o dłoń, i zaczął coś mamrotać pod nosem. Byłem pewien, że chce czegoś ode mnie, więc głośno zapytałem: „co?” Spojrzał na mnie jakby chciał mnie zjeść i odparł: „nic”. Potem znów zaczął patrzeć na Olę, a ja poczułem się tak, jakbym w ogóle tam nie siedział. I nagle z jego ust wydobyły się słowa, które raziły mnie jak piorun: „Zastanawiałem się, czy nie dałabyś się zaprosić na spacer na przykład”. Ola zaczęła się śmiać, nie przypuszczała bowiem, że mogłaby być obiektem zainteresowania Piotrka. A ja siedziałem sparaliżowany, myśląc tylko „ej, co za koleś, czy on mnie naprawdę nie widzi?” Piotrek zaczął przepraszać i mówić, że on wie, że to już późno, ale może jednak. Na co ja nie wytrzymałem i postanowiłem zaakcentować swoją obecność w tamtym miejscu: „Przepraszam, ale ona jest zajęta”. Piotrek odszedł zszokowany, a ja krzyczałem za nim, że przepraszam. Ola była niemniej zszokowana. Właśnie dowiedziała się, że jest zajęta…

Dwie godziny później, odprowadziwszy ją do domu, zagadnąłem na odchodne: „Muszę to powiedzieć teraz, bo później mogę nie mieć odwagi. Kocham Cię i chcę spędzić z Tobą życie”. Ola rzuciła się na mnie i to był pierwszy raz, kiedy się pocałowaliśmy (przepraszam, przepraszam, czy ta notka nie zaczyna się robić niecenzuralna? :P). „Nie możesz mi tak mówić” – usłyszałem. – „Powiesz mi to za trzy lata, jak już będziesz wiedział o mnie wszystko to, co najgorsze”. Odparłem bez wahania: „Wtedy też Ci to powiem”.

Na początku Ola nie wierzyła. Myślała, że nie wiem, co mówię; chwilę później się to pogłębiło, dzięki życzliwości pewnych znanych nam osób. No bo to w zasadzie logiczne, co te osoby mówiły. Bardziej logiczne niż mówienie komuś, że się go kocha na tydzień po zawarciu znajomości. No i potem miałem Olśnienie.

Mija rok. Rok to nie trzy lata w prawdzie i nie mogę być do końca pewien, że „wtedy też Ci to powiem”. Tak jak nie mogę być do końca pewien, że wtedy będziemy już małżeństwem przez prawie dwa lata. Ale jak dobrze pójdzie, jak Pan Bóg pozwoli, tak właśnie będzie. Tego, co najgorsze, dowiedziałem się w przeciągu miesiąca (choć muszę przyznać, że są takie tajemnice, które zostały odkryte przede mną dopiero po ponad pół roku). Nie jest tak, że przez to zwątpiłem. Wręcz przeciwnie. Ale z drugiej strony nie jest też tak, że właśnie przez to moja miłość stała się lepsza, że właśnie przez to postanowiłem się bardziej zaangażować. Każdy ma jakąś przeszłość. A jeśli ta przeszłość prowadzi go ku Bogu, a nie w przeciwną stronę, to bez wątpienia jest to dobra przeszłość. I nie kocham Oli, bo jej pomagam. Pomagamy sobie nawzajem. Bo się kochamy.

Ile się wydarzyło przez ten rok… Ale nigdy nie przypuszczałbym, że rok może upłynąć tak szybko. Najpierw kilka wypadów do Warszawy, która perspektywicznie miała zostać naszym domem. Potem był wyjazd do Szkocji, planowany od dawna, a realizowany w ostatniej chwili. Ledwo udało mi się namówić Olę, żeby jechała. Potem dowiedziałem się, że być może gdybym pojechał sam, po powrocie nie byłoby już związku, który można było odbudować. Nieważne. Pojechaliśmy oboje – a nasze losy śledził cały świat (albo chociaż maleńka jego część) za pośrednictwem naszych blogów. Tak, z pewnością wydawaliśmy się wówczas zupełnie niedojrzali. Ola powiedziała, że mnie kocha 20 lipca. Na moście st. Jamesa w Paisley. Tuż przed północą. Następnego dnia Harry Potter wchodził do księgarń. To go kupiliśmy…

9 dni później byliśmy już zaręczeni. Pisałem zresztą o tym, jak ktoś chce się dowiedzieć, to niech sobie poszuka w Indeksie. I pewnie każdy, kto się dowiedział lub zorientował, mógł stwierdzić, że to straszna głupota. W ogóle się nie znaliśmy. Często się kłóciliśmy. I jeszcze twierdziliśmy, że się kochamy. A przecież nie można powiedzieć, że się kocha tak na samym początku. To poważna decyzja, którą trzeba bardzo długo przemyśliwać. Aż wreszcie, jak się ją przemyśli, to trzeba ją jeszcze podjąć. Tak, jak decyzję o małżeństwie. To nie jest takie hop-siup. Czasem tylko może się zdarzyć, że są pewne bardzo ważne motywy, by podejmowanie decyzji trochę przyspieszyć.

My nie mieliśmy ważnych motywów. Pokochaliśmy się, bo chcieliśmy być dla siebie nawzajem, dawać i przyjmować. Zaręczyliśmy się, bo się kochaliśmy. Dla mnie jest to kompletnie naturalna kolejność. „Szukajcie wpierw Królestwa Bożego, a wszystko inne będzie wam przydane”. To nie moje słowa. I to nie ja jestem Władzą.

Ślub planowaliśmy na czerwiec 2009 i dziękuję Bogu, że doktorek od zębów powiedział, że aparat się zdejmie rok wcześniej. Bo ja naprawdę nie wiem, jak moglibyśmy czekać dłużej. W ogóle nie chciałbym, żebyśmy musieli czekać tyle, ile czekać musimy. Nie mogę się już doczekać kiedy będziemy mogli powiedzieć do siebie „mężu”, „żono”. Kiedy ksiądz powie: „Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela”. Jeszcze tylko 79 dni. Raz i dwa…

Po Szkocji znaleźliśmy mieszkanie. My, Ola i Olek. W zasadzie chodziło głównie o Olę i Olę, ja byłem tam takim dodatkiem. Ale w ciągu tego roku priorytety gwałtownie się poprzestawiały. Niestety, musiało dojść na tym tle do nieporozumień. Nam samym czasem sprawiało kłopoty to, że zupełnie naturalne jest, iż mąż/żona, tudzież narzeczony/narzeczona jest pierwszy/pierwsza po Bogu i żaden rodzic, przyjaciel, ani nawet własne dziecko, nie może być ważniejszy.

Nie wyrobiłem na dwóch kierunkach i nie żałuję, że zrezygnowałem z polonistyki. Za to na teologii czuję się cudownie. A jestem tu tylko dzięki temu, że poznałem Olę. Tak, owszem, mogę już dziś spokojnie powiedzieć – jestem na trzecim roku. Pierwszy raz w życiu. Teologia przynosi mi radość. A co ja będę po niej robił? Nie wiem. Pójdę rowy kopać? Hmmm… „Szukajcie wpierw Królestwa Bożego…”

Po roku różnica jest niesamowita. W zeszłe wakacje musiałem pytać o zgodę na to, by jechać na jeden dzień do Oli. Dziś zaczynają się pierwsze wakacje, które spędzimy we własnym mieszkaniu na Chomiczówce, wyposażeni we własny samochód, a do Skarżyska czy Bełchatowa będziemy jeździć tylko w odwiedziny. W zeszłe wakacje Albin był z Olgą jeszcze, a dziś Diana ma pierwszego faceta w swoim życiu. I ja sam zastanawiam się, kiedy to się stało. Przecież rok to nie jest wcale duży okres czasu. A jednak w dużym stopniu się usamodzielniłem. Zakładam własną rodzinę. Buduję własny dom. I może już niedługo, zupełnie niedługo, spłodzę syna. Albo córkę? Ale z tym jeszcze poczekam. Ze trzy miesiące poczekam.

Jeden rok, tylko taki dłuższy, bo akurat przestępny. A więc 366 a nie 365 dni. Wiele wspólnych niedziel, wspólnych spowiedzi, wspólnej modlitwy, długich nocnych rozmów, burzliwych kłótni, pocałunków. Wiele zbieżności i rozbieżności, wiele wspólnych ziszczonych i dopiero stojących w kolejce planów. Jeden rok, to niby nic, a jednak tak wiele.

I, tak jak przypuszczałem, ten spędzony w Seminarium schodzi na drugie miejsce. Bo oto właśnie mija najpiękniejszy rok mojego życia. I jeśli dobrze pójdzie, za jakieś dziesięć lat ów pamiętny rok seminaryjny spadnie poza pierwszą dziesiątkę. Wszystko dzięki Oli.

Dziękuję Ci, Księżniczko. Bardzo, bardzo Cię kocham. Najbardziej na świecie.

Categories: O mnie | 5 Komentarzy