Monthly Archives: Kwiecień 2013

Przykazanie, którego nie było

Bardzo częstym argumentem pojawiającym się w dyskusjach ze Świadkami Jehowy i wszelkimi innymi działaczami antykościelnymi jest temat drugiego przykazania, które pierwotnie było w Dekalogu, jednak zostało z niego przez Kościół usunięte. Argument ten jest podobny do wielu innych argumentów nie potwierdzonych przez przemyślenia i skupienie na temacie. Bierze się tekst Biblii, czyta się go literalnie, dzieli się gdzie się chce i takie rzeczy wychodzą. Tym razem, w obliczu pojawienia się tego argumentu na blogu (autorem komentarza był Slawo).

„Czyż nie modli się JP2 do obrazów i figurek? a Pan mowi:(drugie przykazanie usuniete z KK- ale w Biblii jest).Księga Wyjścia , 20 rozdział , 3 i 4 werset .
” Nie czyń sobie podobizny rzeźbionej czegokolwiek , co jest na niebie w górze , i na ziemi w dole , i tego , co jest w wodzie pod ziemią .
Nie będziesz się im kłaniał i nie będziesz im służył , gdyż Ja , Pan , Bóg twój , jestem Bogiem zazdrosnym , który karze winę ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia tych , którzy mnie nienawidzą ”

Tak napisał właśnie Slawo, powołując się na Biblię, którą jako katolik znam i czytam (nie jest więc ukryta przed wiernymi). Jeśli Kościołowi zależałoby na zlikwidowaniu „drugiego” przykazania, musiałby też wymazać ten tekst ze Świętej Księgi, a z jakichś powodów tego nie zrobił.

Tekst w Księdze Wyjścia jest, można go czytać i dla świętego spokoju przytoczę go tu w całości. Tj. cały Dekalog w jednym miejscu:

„Wtedy wypowiedział Bóg wszystkie te słowa: Ja jestem Pan, Bóg twój, który cię wyprowadził z ziemi egipskiej, z domu niewoli. Nie będziesz miał cudzych bogów obok Mnie! Nie będziesz czynił żadnej rzeźby ani żadnego obrazu tego, co jest na niebie wysoko, ani tego, co jest na ziemi nisko, ani tego, co jest w wodach pod ziemią! Nie będziesz oddawał im pokłonu i nie będziesz im służył, bo Ja Pan, Bóg twój, jestem Bogiem zazdrosnym, który za nieprawość ojców karze synów do trzeciego i czwartego pokolenia, tych, którzy Mnie nienawidzą. Okazuję zaś łaskę aż do tysiącznego pokolenia tym, którzy Mnie miłują i przestrzegają moich przykazań. Nie będziesz wzywał imienia Pana, Boga twego, w błahych rzeczach, bo nie pozwoli Pan, by pozostał bezkarny ten, kto wzywa Jego Imienia w błahych rzeczach. Pamiętaj o dniu szabatu, aby go uświęcić. Sześć dni będziesz się trudził i wykonywał wszystkie swoje zajęcia. Dzień zaś siódmy jest szabatem Pana, Boga twego. Nie będziesz przeto w dniu tym wykonywał żadnej pracy ani ty sam, ani syn twój, ani twoja córka, ani twój niewolnik, ani twoja niewolnica, ani twoje bydło, ani przybysz, który przebywa w twoich bramach. W sześć dni bowiem uczynił Pan niebo, ziemię, morze oraz wszystko, co jest w nich, siódmego zaś dnia odpoczął. Dlatego pobłogosławił Pan dzień szabatu i uznał go za święty. Czcij twego ojca i twoją matkę, abyś długo żył na ziemi, którą Pan, Bóg twój, ci daje. Nie będziesz zabijał. Nie będziesz cudzołożył. Nie będziesz kradł. Nie będziesz mówił przeciw bliźniemu twemu kłamstwa jako świadek. Nie będziesz pożądał domu twojego bliźniego. Nie będziesz pożądał żony bliźniego twego, ani jego niewolnika, ani jego niewolnicy, ani jego wołu, ani jego osła, ani żadnej rzeczy, która należy do twego bliźniego” (Wj 20,1-17).

I tak brzmiał właśnie oryginalny, zapisany w Księdze Rodzaju Dekalog. Pojawia się po jego lekturze kilka wniosków. Przykazanie o zakazie oddawania czci bożkom rzeźbionym czy malowanym nie tylko rzeczywiście istnieje, ale do tego z przykazaniem ostatnim (które, jak się powiada, zostało rozdzielone przez Kościół po tym, jak zlikwidowano drugie) jest coś nie tak! Zobaczcie, Bóg mówi w pierwszej kolejności o zakazie pożądania domu bliźniego, a dopiero potem żony, stawiając ją przed niewolnikiem, niewolnicą, wołem i osłem, ale w jednym zdaniu. Zauważmy również kilka innych różnic. My, odmawiając Dekalog, nie mówimy na przykład po czwartym przykazaniu „abyś długo żył na ziemi, którą Pan, Bóg twój, ci daje”. To samo po trzecim, które ma swoje rozwinięcie. I może właśnie na to warto zwrócić uwagę. Kościół katolicki wcale nie likwiduje tekstu zapisanego w Biblii, lecz na potrzeby wiernych go skraca. Skraca do potrzeb powtarzanej przez dzieci i dorosłych modlitwy, która w razie potrzeby jest rozwijana i interpretowana. Nadal jednak brakuje nam w tym wszystkim rzeczonego przykazania drugiego, nie zgadza się też ciąg na końcu.

Niewiele osób sięgających do Księgi Wyjścia wie jednak, że w Biblii jest jeszcze druga wersja Dekalogu. Zajrzyjmy zatem do Księgi Powtórzonego Prawa:

„Jam jest Pan, Bóg twój, który cię wyprowadził z ziemi egipskiej, z domu niewoli. Nie będziesz miał cudzych bogów obok Mnie. Nie będziesz czynił sobie żadnej rzeźby ani żadnego obrazu tego, co jest na niebie wysoko albo na ziemi nisko, ani tego, co jest w wodzie, pod ziemią. Nie będziesz oddawał im pokłonu ani nie będziesz im służył, bo Ja, Pan, twój Bóg, jestem Bogiem zazdrosnym, który karze nieprawość ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia – tych, którzy Mnie nienawidzą, a okazuje łaskę do tysiącznego pokolenia tym, którzy Mnie miłują i przestrzegają moich przykazań. Nie będziesz wzywał imienia Pana, Boga twego, w błahych rzeczach, bo nie dozwoli Pan, by pozostał bezkarny ten, kto wzywa Jego imienia w błahych rzeczach. Będziesz zważał na szabat, aby go święcić, jak ci nakazał Pan, Bóg twój. Sześć dni będziesz się trudził i wykonywał wszelką twą pracę, lecz dzień siódmy jest szabatem Pana, Boga twego. Nie będziesz wykonywał żadnej pracy ani ty, ani twój syn, ani twoja córka, ani twój sługa, ani twoja służąca, ani twój wół, ani twój osioł, ani żadne twoje zwierzę, ani przybysz, który przebywa w twoich bramach; aby wypoczęli twój niewolnik i twoja niewolnica, jak i ty. Pamiętaj, że byłeś niewolnikiem w ziemi egipskiej i wyprowadził cię stamtąd Pan, Bóg twój, ręką mocną i wyciągniętym ramieniem: przeto ci nakazał Pan, Bóg twój, strzec dnia szabatu. Czcij swego ojca i swoją matkę, jak ci nakazał Pan, Bóg twój, abyś długo żył i aby ci się dobrze powodziło na ziemi, którą ci daje Pan, Bóg twój. Nie będziesz zabijał. Nie będziesz cudzołożył. Nie będziesz kradł. Nie będziesz mówił fałszywie przeciw bliźniemu swemu jako świadek. Nie będziesz pożądał żony swojego bliźniego. Nie będziesz pragnął domu swojego bliźniego ani jego pola, ani jego niewolnika, ani jego niewolnicy, ani jego wołu, ani jego osła, ani żadnej rzeczy, która należy do twojego bliźniego” (Pwt 5,6-21).

Oczywiście ten tekst wygląda z grubsza tak samo, jak tekst z Księgi Wyjścia, mamy jednak zasadniczą różnicę na końcu. Tu w osobnym zdaniu występuje już żona bliźniego, a nie jego dom. I to na podstawie tej wersji Dekalogu katolicy spisali swój Dekalog, umieszczając żonę bliźniego w przykazaniu dziewiątym, zaś wszystkie inne jego rzeczy (w tym dom, pole, niewolników i bydło) w przykazaniu dziesiątym. W zasadzie nie nastąpiło żadne rozdzielanie. To są de facto dwa różne przykazania i nic nie trzeba było rozdzielać.

No dobra, ale skoro już doszliśmy do wniosku, że przykazania dziewiąte i dziesiąte zawsze były przykazaniami osobnymi, to co się stało z tzw. drugim przykazaniem? Przecież gdyby nie połączenie żony z resztą dobytku, mielibyśmy jedenaście przykazań. Czy jednak aby na pewno jedenaście? Zwróćmy uwagę na podział zdań w okolicy właściwego pierwszego i tzw. drugiego przykazania: „Nie będziesz miał cudzych bogów obok Mnie. Nie będziesz czynił sobie żadnej rzeźby ani żadnego obrazu tego, co jest na niebie wysoko albo na ziemi nisko, ani tego, co jest w wodzie, pod ziemią. Nie będziesz oddawał im pokłonu ani nie będziesz im służył (…)”. Nie będziesz miał bogów cudzych – to raz. Nie będziesz czynił żadnej rzeźby ani obrazu – to dwa. Nie będziesz oddawał im pokłonu – to trzy! Co oznacza, że pierwotny Dekalog składał się z dwunastu przykazań. Co się stało? Pewnie źli katolicy zniwelowali, żeby ładna liczba była, okrągła…

Otóż wcale nie. Po pierwsze gdyby rzeczywiście dosłownie chcieć traktować to przykazanie, o którym mówi się, że zostało usunięte, tj. to o nierobieniu podobizn, to nie tylko nie należałoby oddawać czci figurom (to jest akurat zdanie, które oznaczyłem jako trzecie). Należałoby w ogóle nigdy, zgodnie z wolą Boga, nie zrobić żadnej rzeźby ani wymalować żadnego obrazu! Książeczki i gazetki Świadków Jehowy powinny być pokryte od pierwszej do ostatniej strony wyrazami i ani jednego rysuneczku słonika, lewka, Hindusa czy Jezusa. Bóg bowiem powiedział „Nie będziesz czynił sobie żadnej rzeźby ani żadnego obrazu”, dopiero później dodając, że „Nie będziesz oddawał im pokłonu”. By zachować wierność Bogu i podstawę do kłótni o „drugie” przykazanie, należałoby nigdy nie stworzyć żadnego obrazu czy rzeźby.

Chyba, że… Chyba że zwrócimy uwagę na fakt, że treść „drugiego” i „trzeciego” przykazania w zasadzie jest niczym więcej, jak uzupełnieniem przykazania pierwszego. Autor natchniony, spisując słowa Boga, zaznaczył, że nie należy mieć bogów poza samym Bogiem. Co więcej – nie należy tworzyć podobizn czegokolwiek, by traktować ich jak bogów. To wszystko zawiera się w czymś, co nazywamy kultem bałwochwalczym. Czcimy bałwany: rzeźby i obrazy, jakby były bogami. A Bóg zakazał mieć cudzych bogów przed Nim. I teraz mamy jasność: skoro trzecie przykazanie i czwarte przykazanie mają swoje uzupełnienie, wyjaśnienie, to i pierwsze przykazanie ma uzupełnienie – dwa następujące po nim zdania. Kościół nie zlikwidował żadnych przykazań, jedynie właściwie zinterpretował te dwa zdania jako część przykazania pierwszego. Wszystkie trzy zdania dotyczą bowiem tego samego – bałwochwalczego kultu przed kultem Boga.

„Usunięte” przykazanie tak naprawdę nigdy nie istniało. Zawsze było prawidłowo traktowane jako rozwinięcie pierwszego. Kościół katolicki nie zniósł nic i nie sztukował na siłę przykazania dziesiątego, lecz wciąż opowiada się przeciw kultowi bałwanów. Wciąż gani za „magiczną” wiarę w moc cudownego medalika, krzyża na ścianie czy obrazów świętych. Dlatego tak trudno nam zrozumieć Prawosławnych, którzy widzą w ikonach pierwiastek Boga. Dla mnie to już jest szukanie bogów przed Nim. Ale to, co jest w Kościele katolickim nie ma z podobnym kultem nic wspólnego. Kultura rzymska, na której rozwinęło się chrześcijaństwo pochrystusowe, nie traktowała nigdy rzeźb jako konkretów. Rzeźba miała być tylko wyobrażeniem, a to, co obrazuje miało być – zgodnie z grecką filozofią – gdzieś w świecie idei. Dlatego pozwalaliśmy sobie i pozwalamy na tworzenie obrazów i rzeźb, by patrząc na nie kierować modlitwy do Boga, który jest w Niebie. Tyle.

Categories: Bóg i miłość | Tagi: , , , , | 36 Komentarzy

Nie tak, nie tak, nie tak dziewczyno

Mija rok odkąd narzekałem na doroczny spęd bydła, odbywający się zawsze wtedy, kiedy zbliża się czas pierwszej komunii świętej. Kiedy dzieci przychodzą do kościoła tylko dlatego, że właśnie są w drugiej klasie, choć na co dzień się ich w tym kościele nie uświadczy. Nie uświadczy się ich, bo nie przychodzą też ich rodzice, nie zmuszający swoich dzieci do obrządków, których oni sami nie praktykują. Ale w tym jednym przypadku, a mianowicie w obliczu wielkiego przyjęcia, jakim jest Komunia, zarówno rodzice, jak i dzieci pojawią się na mszy, żeby podpisać papierki, poświęcić medaliki i dokonać innych, nie mających znaczenia rytuałów.

W zeszłym roku nie przypuszczałem, że temat będzie dotykał mnie w sposób bezpośredni. Nie w tym rzecz, że sam mam dzieci. Mam, ale są jeszcze za małe, by przejmować się ich pierwszą komunią. Ale mam uczniów. Pracuję w szkole, w której nie każdego roku organizowana jest komunia. Do komunii przystępują więc dzieci w drugiej, trzeciej czy nawet czwartej klasie, wtedy kiedy zbierze się odpowiednia liczba kandydatów. W tym roku pojawił się jednak ciekawy przypadek. Rodzice pewnego dziecka postanowili załatwić sprawę komunii niezależnie od szkoły. Dziecko jest w drugiej klasie, rodzicom wydało się więc czymś naturalnym, że idzie ono do pierwszej komunii. Niezależnie więc od szkoły i katechetów posłali dziecię na kurs komunijny przy parafii, w którym biorą udział uczniowie z innej szkoły. Dowiedziawszy się o terminy imprezy rodzice zamówili też salę na przyjęcie i zaprosili gości. Nikt jednak wcześniej nie zapytał, czy dziecko przypadkiem jest już gotowe na przyjęcie Pana Jezusa do swojego serca.

Mający pewne rozeznanie (lub zwyczajnie usiłujący umyć ręce) proboszcz uznał na szczęście, że w temacie gotowości dziecka do przyjęcia sakramentu szkoła może mieć coś do powiedzenia. Dlatego złożył wniosek o wydanie opinii katechety na temat gotowości ucznia. Katecheta zaś wydał opinię. Opinia była zgodna z prawdą. Dziecko bowiem, mówiąc ogólnie, nie dojrzało do przyjęcia sakramentu Eucharystii. W codziennym przebywaniu z kolegami czy nauczycielami jest krnąbrne, kłótliwe, agresywne i zawistne. Skore do bójek. Jeszcze ciekawiej jest w czasie mszy świętej czy rekolekcji w kościele. Dziecko nie umie bowiem usiedzieć 15 minut we względnym spokoju, nie mówiąc o aktywnym uczestnictwie we mszy świętej. Pyta wielokrotnie „kiedy koniec” jeszcze przed rozpoczęciem mszy. W trakcie rekolekcji musi być upominane, a nawet wyprowadzane z kościoła przez nauczyciela. Na pytanie zaś „co to jest komunia święta” odpowiada „To jest wtedy, jak się dostaje prezenty”. Oczywiście pewnie w całym świecie jest mnóstwo drugoklasistów, którzy w ten sposób myślą czy zachowują się. Ten przypadek traktujmy jako teoretyczny przykład. Jednak każdy przykład i każdy przypadek takiego dziecka oznacza tylko tyle, że takie dziecko jest na przyjęcie Pana Jezusa niegotowe.

Przeciwnicy mojego toku myślenia mówią, że może trzeba dopuścić takie dziecko do komunii i spowiedzi, bo w sakramencie płynie łaska i ona może dotknąć i odmienić. Zgoda, płynie łaska. Ale sakrament to nie jest żadne czary-mary, że jak się przyjmie kawałek opłatka, to cię rozświetli od środka i wewnętrznie przemieni. Sakrament, o czym już pisałem, to łaska, dar, ale i obowiązek. Dlatego dopuszczanie do niego wszystkich jak leci tylko dlatego, że może pomoże, jest błędem graniczącym z grzechem ciężkim. „Dlatego też kto spożywa chleb lub pije kielich Pański niegodnie, winny staje się Ciała i Krwi Pańskiej” (1 Kor 11,27). Zwróćmy też uwagę na to, że jeśli ktoś jest niegodny, niegotowy, to właśnie więcej go nauczy jeśli się go do komunii nie dopuści, niż jakby się machnęło ręką, dobra, niech już idzie. Właśnie wtedy, kiedy człowiek w swojej pysze już wszystko przygotował, tzn. zamówił salę i zaprosił gości, lecz nic nie przygotował wewnętrznie, dużo więcej może dać pokazanie mu, że nie ma racji, niż kiwnięcie ręką, dla świętego spokoju.

Bo sakrament to nie jest przyjęcie i prezenty. To nie jest rytuał koszenia baranków na rzeź prowadzonych. Nieważne, czy ateista, czy satanista, do pierwszej komunii musi iść, a potem też do bierzmowania. Pierwsza komunia i każda kolejna ofiara Eucharystyczna to wybór Jezusa na swojego Pana i Zbawiciela, to przyznanie, że chce się całe życie poświęcić Jemu i z Nim iść, a nawet dla Niego zginąć. To decyzja na całą życiową drogę, a nie tylko na kolor garnituru. I nie ma znaczenia, nie może mieć znaczenia, że już jest sala i zaproszenia wysłane. Prawdę powiedziawszy można było nie zamawiać sali, dopóki nie wiedziało się czy dziecko do komunii się nadaje.

Pracuję jako nauczyciel języka angielskiego. Ale jestem też katechetą. Dlatego jako trzeci katecheta podpisywałem się pod negatywną opinią katechety prowadzącego, potem także pod negatywną opinią wychowawcy. Opinia pisana była trzy albo cztery razy. W grę wchodzi coś, co nazywam casusem Irlandii, tudzież Traktatu Lizbońskiego. W Irlandii przeprowadzono referendum w sprawie akcesji do Traktatu i opinia ludu była negatywna. Przeprowadzono więc kampanię promocyjną, wywołano kryzys i przeprowadzono referendum jeszcze raz. Tym razem wynik okazał się pozytywny. Co powinno się wydarzyć potem? Skoro za pierwszym razem nie uwierzyli ludowi, za drugim też nie powinni wierzyć. Powinni znów przeprowadzić kampanię i za rok przeprowadzić referendum. Ale nie zrobili tego… Podobnie było w przypadku rzeczonego dziecka. Zgłaszano się po opinię kilka razy, ponieważ za każdym razem była negatywna. Czy gdyby okazała się pozytywna, rodzic zgłosiłby się po opinię jeszcze raz? Przecież oczekiwano zmiany decyzji, może należy w związku z tym brać pod uwagę, że decyzja może się zmienić ponownie?

Ostateczne słowo należy do proboszcza, choć nauczyciele podkreślili, że nie są w stanie wydać pozytywnej opinii w kwestii gotowości ucznia do przyjęcia komunii świętej. Co się jednak okaże, czas pokaże. Dziecko jest przekonane, że w maju idzie do komunii. Zobaczymy. Jeśli to się uda, mam nadzieję, że Pan Jezus naprawdę odmieni serce tego dziecka.

„Nie tak, nie tak, nie tak dziewczyno, nie tak nam miało być. Mieliśmy razem iść na wino, bo się nam zachciało pić. I nie tak, nie tak, nie tak dziewczyno, nasze plany wzięły w łeb. Bo kiedy pobiegłem po wino, wtedy mi zamknęli sklep…”

T.Raperzy znad Wisły

Categories: Duchowość i moralność | Tagi: , , , , | 7 Komentarzy

Istota chrześcijaństwa

Dałem się ponownie sprowokować do przemyśleń apologetycznych, co świadczy o tym, że dyskusje są budujące, nawet jeśli trudne i mierzenie się z poglądami innych jest potrzebne, nawet jeśli bolesne. Otóż jeden z komentatorów napisał coś, co może być odczytywane jako oskarżenie chrześcijaństwa i ogólnie wiary w Boga o egoizm i hipokryzję. Z komentarza wynika, że ludzie, którzy czynią dobrze dlatego, że chcą otrzymać nagrodę, są hipokrytami. Nagroda ta to pobyt w niebie, czyli w wiecznej szczęśliwości z Bogiem. Przytoczono nawet cytat, popierający tę tezę: „Błogosławieni jesteście, gdy wam urągają i prześladują was, i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe na was. Cieszcie się i radujcie, albowiem wasza nagroda wielka jest w niebie” (Mt 5, 11-12).

Owszem, Królestwo Niebieskie jest nam obiecane jako nagroda. Nauczanie Jezusa w dużej mierze oscylowało wokół nauki o Królestwie, które zamieszkuje Bóg, które buduje się wokół, które jest naszą przyszłością, które już trwa. Królestwo wiecznej szczęśliwości, do której mamy dążyć, którą mamy mieć przed oczami, żeby do niej dojść. Jednak rozumienie tego Królestwa jako nagrody w takim znaczeniu, w jakim my rozumiemy pojęcie nagrody, byłoby zbyt płytkie. Nagroda bowiem nie jest w tym wypadku jakimś nieosiągalnym, bliżej nieokreślonym cukierkiem, który dostaje się za dobre postępowanie. Nagrodą tu jest Królestwo, które rozwija się i buduje, ponieważ my je rozwijamy i budujemy. To nie jest dom nad jeziorem, który dostaniemy jeśli spełnimy ten a tamten warunek, lecz dom nad jeziorem, który sami musimy sobie zbudować. Mamy nagrodę w niebie, ponieważ sami tę nagrodę tworzymy. O tym świadczy wiele przypowieści Jezusa, np. ta o ziarnku gorczycy, które zmienia się w ogromne drzewo. Pan Jezus przyszedł do nas po to, by nam o Królestwie opowiedzieć, aby zasiać w nas ziarno, ale wszystko to musi w nas wykiełkować. Nie jesteśmy hipokrytami robiącymi dobro dla otrzymania nagrody, lecz tworzymy dobro, ponieważ właśnie to dobro jest prawdziwą nagrodą. Tym dobrem jest Królestwo Niebieskie i wieczna szczęśliwość, którą widzimy już tu, na ziemi, kiedy sami pracujemy nad jej wzrostem.

W jaki sposób pracuje się nad wzrostem Królestwa? Zdobywając dla tego Królestwa nowych członków. To oznacza, że nie czynimy dobrze po to, by samemu dojść do Królestwa, które w tym przypadku byłoby jakąś indywidualną hiperprzestrzenią, lecz po to, by innych do Królestwa doprowadzić. Naszym zadaniem jest głodnych nasycić, spragnionych napoić, strapionych pocieszyć, ale nie po to, by zdobyć dla siebie dodatkowe punkty w skali niebieskiej, lecz po to, by głodni, spragnieni i strapieni (a także chorzy i ci, co w więzieniu) zobaczyli jak dobry jest sam Bóg, w imieniu którego my działamy i jak dobrze jest być przy Nim i do Jego Królestwa dążyć. Nie jest to egoizm – wręcz przeciwnie! To nie nasze zasługi chcemy pokazać światu i nie chcemy, by to nas chwalono, lecz pragniemy by dzięki nam, jak najmniej widocznym, choć niekoniecznie anonimowym, chwalono i wielbiono Boga.

Istotą chrześcijaństwa nie jest egoistyczne wpatrzenie się w nagrodę i czynienie dobra w hipokryzji (którego oczywiście nie można w tym przypadku zwać dobrem), lecz miłość. Jezus dał nam przykazanie miłości, które powinniśmy spełniać, będąc Mu wierni. I nie jest to powszechnie znane, starotestamentalne przykazanie „Miłuj bliźniego jak siebie samego” bo okazuje się, że ono właśnie oznacza swego rodzaju egoistyczne zapatrywanie. Jezus dał nam nowe przykazanie, większe i lepsze od tego starego: „Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie. Po tym wszyscy poznają, że jesteście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali” (J 13,34-35). A jak Jezus nas umiłował? Tak, jak tylko Bóg może kochać. On zszedł do nas na Ziemię, choć wieczność spędzał wraz z Ojcem w szczęśliwości. On stał się jednym z nas, mówił do ludzi, pomagał im, leczył i nawracał. Dawał rozgrzeszenie. Wreszcie oddał życie za całą ludzkość i za każdego z nas z osobna. Jezus nie mówi „Kochaj innych tak, jak siebie”, lecz „Kochaj innych tak, jak Ja ciebie kocham”. Czyli ostatecznie i do końca – nawet jeśli to dla człowieka nieosiągalne. Jezus każe nam poświęcać swoje życie za innych z miłości – po tym inni poznają, że my podążamy za Nim. A jeśli poznają, to zrozumieją, że w Nim jest Prawda, że za Nim właśnie należy iść – a więc trzeba kochać się nawzajem. My jesteśmy Jezusa, a nie sami swoi. Nasze życie i postępowanie, nasza miłość przede wszystkim ma wskazywać właśnie na Jezusa. My budujemy Królestwo Niebieskie.

Świadkowie Jehowy rozumieją to wręcz tak, że w momencie, kiedy wszyscy będą kochać wszystkich, zapanuje raj na Ziemi i to będzie właśnie to Królestwo. Nie przychylam się do ich myślenia, ale rozumiem ich podejście – nagrodą nie jest nieosiągalny stan rzecz, nagroda jest tu i teraz. Nagrodą jest wieczna szczęśliwość w nieustającym kontakcie z Bogiem i Jezusem. Niebo nie leży gdzieś nad gwiazdami, lecz my właśnie, będąc uczniami Jezusa, budujemy to Niebo, którego On pokazał nam bramę i dał nam narzędzia do jego tworzenia. A my mamy sprawić, by ono zaistniało nie tylko w nas samych, lecz w innych na równi, w każdym człowieku. Jednym zaś ze sposobów dążenia do niego jest wspomniane przez Jezusa znoszenie cierpień od urągających nam wokół przeciwników Jezusa. Dla nas właśnie na plus jest to, że nam urągają, prześladują nas i mówią kłamliwie wszystko złe z powodu Jezusa. Bo dzięki cierpliwości i błogosławieniu naszych wrogów pomagamy Jezusowi budować Królestwo. Wielu takich urągających (np. św. Paweł czy św. Augustyn) w dziejach nawróciło się do Pana pod wpływem tej cierpliwości i znoszenia cierpień. Tak swoją drogą komentator nasz trafił w sam raz we właściwy cytat na dany moment.

Ateiści czy, jak dziś modnie, agnostycy sądzą, że oni są najlepsi na świecie, bo czynią dobrze nie dla własnego dobra, nie dla jakichś nagród, lecz dla dobra samego w sobie. Niestety nie zauważają tego, że za nimi w tym przypadku nie stoi nic, żadna większa Prawda, a z pewnością nikt, kto jest większy od nich. Dlatego jeśli uczynią coś dobrego, komuś pomogą, salwa pochwał i honorów na nich się zatrzymuje (dopóki w ogóle coś takiego jest widoczne). Za nami stoi Jezus Chrystus, widząc naszą miłość, widzi się Chrystusa. Nie zatrzymujemy dla siebie tego, co dobrego otrzymujemy, lecz stawiamy jako nową cegłę wciąż powstającego Królestwa Bożego. Nie chwalcie mnie – chwalcie Pana, który jest większy i silniejszy ode mnie. To jest brak fałszywej skromności, ale również brak ogromnego egoizmu!

Categories: Bóg i miłość | Tagi: , , , , | 6 Komentarzy