10 września, 00:58
Nie no, bo ja już mam dość. Dość tego siedzenia cicho i owijania w bawełnę, i udawania, że nie dzieje się to samo, co się dzieje za każdym razem. Dość mam tego liczenia na to, że może się nie domyślą, więc nie będzie złośliwości, że znowu to samo, i że który to już raz, i że wreszcie bym zmądrzał i się zaczął uczyć na własnych błędach. I może Ola będzie nie do końca zadowolona z tego, co tu napiszę, ale napiszę. Bo nie lubię tego, że się z czymś kryję, jakby to było przestępstwo.
164 jest widoczne, wprawdzie dość niewyraźnie, dokładnie tu, pod notką. 164 to jest 149+15. 15 to ubezpieczenie. 149 to koszt białego złota. I trzech diamentów o rozmiarze 0,1 karata. Koszt liczy się w Funtach. W przeliczeniu na złotówki wychodzi jakieś 919 złotych.
Jak doszło do zaręczyn? Leżeliśmy, jak już pisałem, na materacu. I gadaliśmy, jak zawsze. I w pewnym momencie Ola powiedziała, przytulając się do mnie: „Gajek, ja się z tobą ożenię. To znaczy nie tak, ja za ciebie wyjdę. Jeśli tylko mnie zechcesz”. Szok dla mnie, gdzieś taki jak wtedy, gdy powiedziała, że mnie kocha. Z 10 minut dopytywałem, czy jest świadoma tego, co właśnie powiedziała, zanim zadałem pytanie. Odpowiedziała, że przecież już nie muszę pytać. A mówiłem sobie: „tym razem kupię pierścionek i będę czekał na odpowiedni moment”. Chciałem dobrze. A wyszło jak zwykle…
Zamówiliśmy pierścionek jak dostałem pracę w Nando’sie. W Szkocji na zarobienie 919 złotych wystarczy pół tygodnia pracy, na najniższej krajowej. Niestety, nie dane nam było pracować pół tygodnia. Pierścionek leżał sobie u H. Samuela i czekał. Czekał dopóki Ola się nie zdenerwowała i nie powiedziała, że nie, i że nie wyjedziemy ze Szkocji bez pierścionka. No to wymieniliśmy Euro. I wyciągnęliśmy pieniądze od Oli z konta. I kupiliśmy ten pierścionek. Teraz, jak się rozejdziemy, to przynajmniej nie będę mógł powiedzieć „Oddawaj pierścionek!” :)
27 czerwca 2009 to była pierwsza przymiarka. Doktorek od zębów odmienił losy świata. I być może będzie wcześniej. Za rok się znaczy. No, i to jest właśnie to. Bo ja już nie pierwszy raz to mówię. Trzeci raz ustalam datę. Ale nie. Nie, bo nie ustalam. Tak, w zasadzie chyba pierwszy raz w życiu ustalamy. Moja mama dziś, tak jakby już było dla niej najzupełniej oczywiste, że jak mam dziewczynę, to się z nią żenię, mówi: „Zobaczysz, ona się jeszcze z 10 razy rozmyśli z tym ślubem”. Po pierwsze dziwne, przecież nie mówiłem mamie, że cokolwiek planujemy. A po drugie – wierzę. Wierzę, że tak się nie stanie. Że się ułoży i że będzie dobrze. Że tym razem to my to planujemy. Na serio i na poważnie, z tym typowym wariactwem.
O wizji miało być. Tak, dziś w kościele byłem (pewnie wczoraj, bo jak zamieszczę tą notkę, będzie po północy). I jak siedziałem i słuchałem Ojca Rafała jak grał na gitarze i całej tej scholi, to mi się zaczęła wizja tworzyć. To znaczy pojawiła się. To będzie koncelebra. Spora. Nie wiem, czy Ola ma jakichś znajomych księży, których by chciała zaprosić. Ale ja mam kilku. W tej wizji był Ojciec Rafał. Tylko nie jako koncelebrans. Rafał grał na gitarze. Tak, jak dzisiaj, na dziewiątą w klasztorku. Tylko nie było scholi. W zasadzie, pomyślałem, Zarębianka mu wystarczy. No i Boro ewentualnie. Tak. Zarębianka śpiewająca Ave Maria. Złapałem ją dziś po kościele. I powiedziałem, że będzie śpiewała u nas na ślubie. Że będzie musiała to zgrać z O. R. Spytała, czy Ave Maria, i zaraz zaczęła ćwiczyć. Myślę, że to będzie cudowne. To, i jakieś pieśni oazowe. Żeby było ładnie. I prawdziwie. I wzruszająco. Organista? Nie. Chyba nie będzie nam potrzebny…
Nie wiemy jeszcze kogo wybrać na świadków. Kto się najlepiej nada. Nawet ja wybieram i wybrać nie mogę. Adaś? Czy Albin? Albin czy Adaś? Ślub pobłogosławi, nie wiem, chyba Ojciec Maciek, mój ojciec duchowny z Seminarium. Miał mówić kazanie, a Rafał miał błogosławić. Ale Rafał będzie śpiewał. Kazanie powie ksiądz Marek. Tak, wiem, to jest wizja. I nie wiem, czy oni wszyscy, a także ksiądz Niemirski czy Ojciec Seba będą mogli być. Czy będą chcieli być. W Ciechanowcu jeszcze. Bo w zasadzie Ola chce jakieś egzotyczne miejsce. A ja wpadłem na ten Ciechanowiec. I tak jakoś się zgodziliśmy.
Siedziałem tak w klasztorku, popłakiwałem sobie, tęskniąco, i pomyślałem o weselu. O tych wszystkich tańcach, o żarciu do upadłego. O disco w polu, o szłach dzieweczkach, o wódce pociąganej spod stołu, bo oczywiście będzie bezalkoholowe. O tych żenujących gorzko gorzko. O „zgadnij czy to twoja żona” po obmacywaniu łydek dziesięciu wybranych kobiet. O jakichś tradycyjnych obowiązkowych tańcach z kim tam trzeba. Zestawiłem to z bielą Jej sukni. Z księdzem Markiem mówiącym kazanie. Z Zarębianką śpiewającą Ave. I pomyślałem, że co ja sobie niby myślałem, marząc o weselu?! Po co mi to? Cieszyć się z przyjaciółmi? No, to ja mogę. Tak, cieszyć się, a nie obżerać do rozpuku i zastanawiać się, jak tu ich zadowolić. Nie, moi drodzy, ja wcale nie chcę wesela. Chcę dużego, uroczystego obiadu. Może być i na 200 osób. Pewnie nie wyjdzie taniej, to znaczy nie za bardzo. Ale wyjdzie lepiej. Kulturalniej. A jak kiedyś się nam zbierze na świętowanie, można będzie świętować. Tylko trochę bardziej po Bożemu. Wesele nie może zaćmić ślubu. Nie chcemy wesela, prawda?
A skąd kasę? No i co ty myślisz, że niby studia to kiedy skończysz? A jak się dzieci pojawią nagle? A ja powtórzę to, co Zgredzik często powtarza, tylko chyba w trochę innym znaczeniu. Można sobie nawet zaśpiewać, podam wersję śpiewaną: „Szukajcie wpierw Królestwa Bożego i Jego sprawiedliwości, a wszystko inne będzie wam przydane, alleluja!”
Tak. Wiem, wariackie podejście. Jak zawsze i do wszystkiego. Ja tak mam, że wariat jestem. Ale czy to znaczy, że jestem niepoważny? Że nie myślę poważnie o przyszłości? Że teraz ślub wezmę, a potem co, nikt nie wpadnie na to, co potem? Potem myślę, że rodzice pomogą. A jak nie, to znajdę sobie pracę. Ważne, tak naprawdę, by Bogu zaufać. A On nas ubierze. I da nam jeść. Tylko oddać Mu się, na zawsze. Marzę o tym. Czekać dłużej? Są ludzie, którzy po ośmiu latach narzeczeństwa zrywają ze sobą na zawsze. A są tacy, co po miesiącu w ciążę zachodzą, biorą ślub i są szczęśliwi do końca życia. Mam czekać tylko dlatego, że w moich zasadach nie leży zabieranie się za to od drugiej strony?
A to, że gadam tak po raz trzeci? Gadam. Ale tym razem nie tylko ja gadam. I tym razem zamierzamy powiedzieć rodzicom wspólnie. Żeby nie było podejrzeń, domysłów i zawodów. Żeby się za wszystko wziąć. Już sobie użyźniłem glebę. Przyszli teściowie mnie polubili. Za miesiąc powinniśmy zacząć myśleć. Jeszcze bardziej na poważnie.
To jest ten temat monotematyczności, Makoto.
No. Powiedziałem. Zaraz mi lepiej…
Dziś, czyli chwila obecna
Notka zamieszczona na chwilkę, pod wpływem rozmowy z Olą zdjęta. I dobrze, bo wiele się zmieniło. Nie wiem, czy teraz będzie mniej emocjonalnie. Może. Czy mądrzej. Pewnie tak. Z pewnością nie więcej. Tyle ile było, pewnie jeszcze mniej.
Po pierwsze 164 już nie jest widoczne. Było widoczne w czasie poprzedniego laya.
Po drugie rodzice już wiedzą. Moi podobno nareszcie, pierwszy raz w życiu, myślą o tym poważnie. Tata nadal twierdzi, że za wcześnie, ale mama ma szczerą nadzieję, że jednak tym razem się ułoży. Przed chwilą potwierdził to Adaś, podczas rozmowy na gg.
Po trzecie – rodzice Oli też zostali poinformowani. I również nie mają innego wyjścia – muszą myśleć o tym na poważnie. Nie sądzę, by byli do końca zadowoleni, ale widzę perspektywy na przyszłość i nie wyglądają jakoś masakrycznie źle. Pod warunkiem, że będziemy się uczyć :).
Wesela nadal w planach nie mamy. Choć na weselu Uli i Piotra (brata Oli) byliśmy i bawiliśmy się bardzo dobrze. Ale chcemy, by setki gości, huczna zabawa i tradycje nikomu nie potrzebne nie przesłoniły tego, co najważniejsze. Tak, w dniu naszego ślubu Ola stanie się dla mnie jeszcze bardziej najważniejsza na świecie, niż jest w tej chwili. Kiedy powiemy sobie „ślubuję ci”, zakładając sobie obrączki, pierwszy raz w życiu powiemy do siebie „żono”, „mężu”. Nie chcemy momencie, w którym staniemy się dla siebie wszystkim, udawać dobrych gospodarzy i zajmować się nagle wszystkimi, którzy są dla nas odrobinę mniej ważni.
No i co ważne – nie chcemy, by wesele przesłoniło ślub. By zabawa przesłoniła sakrament. By wśród ludzkich pomysłów zniknął gdzieś Bóg. Chcemy by wszyscy wiedzieli, że bierzemy ślub po to, aby oddać się sobie nawzajem. Wobec Boga i Kościoła. A nie po to, by się świetnie zabawić. Ani nie po to, by zebrać pieniądze na nowe mieszkanie.
I choć nadal chcę, by Zarębianka śpiewała na naszym ślubie i by ksiądz Marek powiedział kazanie, to również nie jest już takie ważne. Najważniejsze jest to, że jest Ola. I że ja od tej pory będę Oli mężem. A ona moją żoną.
Acha – a świadkiem będzie Albin. Już mu nawet o tym powiedziałem :).
Chodzimy na kurs przedmałżeński. Przygotowujemy się. Modlimy się.
Prosimy również o Waszą modlitwę. Z pewnością się przyda.
I zapraszamy :).
Najnowsze komentarze