Zastępcza notka o czasie

Przepraszam Marka i Zarębiankę. Spodziewaliście się notki, w której miała się objawić Agnieszka, a nie otrzymaliście jej. Otóż obiecana notka została napisana i nawet przez 10 minut siedziała na serwerze. Ale z przyczyn pewnych postanowiliśmy tą notkę skasować. To jest notka zastępcza. Tamta siedzi sobie w pamięci komputera. I w odpowiednim czasie zostanie zamieszczona. W takim kształcie, w jakim już istnieje.

A ja się znowu do czasu przyczepiam. Lubię ten temat, zwłaszcza, że wywołuje dużo kontrowersji, ciekawe dyskusje, a takowe mnie intrygują, a już się ich nie boję. Czas, tak samo jak przestrzeń, istnieje dlatego, że Bóg postanowił nam ułatwić sprawę. Bo Bóg do istnienia nie potrzebuje ani czasu, ani przestrzeni. Ani czegokolwiek innego. My pewnie również tego nie potrzebujemy. Ale to bardzo ułatwia sprawę. Niestety, perspektywa istnienia czasu częstokroć wodzi nas na pokuszenie. Bo wydaje nam się, że my jednak tego czasu potrzebujemy. Do czegoś. Nie wiem do czego.

To znaczy wiem. Bo pół roku temu, jak już mówiłem, było ze mną kiepsko. Tak kiepsko, że kłóciłem się ze wszystkimi, z Aniołem na czele. A żebym ja się pokłócił z Aniołem, to naprawdę musiało być ze mną źle. Przestałem wierzyć w wolę Bożą, w miłość, w moje ideały. A to pokryło się z tym, że zacząłem wierzyć w czas… Upadek ideałów, całkowity. To było straszne. Artdico wierzący w czas. Z całą pewnością nie byłem wówczas Artdico.

Dałem sobie pół roku na zmianę. Powiedziałem sobie, że tak, przez pół roku będę nad sobą pracował, a w ostateczności wszystko wypracuję. Będę próbował się zmienić, a w ostateczności się zmienię. Będę się potykał i podnosił, a w końcu ostatecznie się podniosę i już się nie potknę. Przez pół roku. To jest, Moi Kochani, właśnie to, co Michalina nazywa zawijaniem gówna w złoty papierek. Bo ja sobie obiecałem, że się zmienię, a tak naprawdę wcale nie miałem ochoty się spieszyć. Spieszyć się? Dokąd? Przecież mam całe pół roku. Jeszcze nie dziś i jeszcze nie jutro. Pół roku na to, by sobie do woli pogrzeszyć. Popodrywać dziewczynki. By wreszcie całować się z dziewczyną na pierwszej randce i jeszcze budować sobie w swojej głowie wizję owej jako rozpustnicy, bo co to niby za dziewczyna, która się całuje z nowopoznanym facetem. A ja w tym wszystkim nie byłem winny. Pół roku wspaniałego, ciepłego bagienka.

Dałem sobie pół roku na zmianę. Dobrze, że ustaliłem termin. Bo kiedy zbliżył się moment, kiedy lipiec miał nastąpić za dwa tygodnie, wreszcie podszedłem do Dziewczyny, którą przez całe to pół roku widziałem jako moją jedyną nadzieję. Ale nie podszedłem do Niej rano. Podszedłem wieczorem. Nie na początku tego pół roku. Tylko pod koniec. Dobrze, że zamknąłem termin, że nie zostawiłem sobie otwartej furtki. Że powiedziałem sobie „daję sobie pół roku na próbowanie, a potem koniec”. Że nie powiedziałem „będę próbował aż do skutku”. Bo prawda jest taka, że nie próbowałem. Że może i chodziłem na dyskoteki, a potem w niedziele do spowiedzi, ale w następną sobotę znowu byłem na dyskotece, a w niedzielę w kościele, i tak w kółko. Nie próbowałem się podnosić i jedynym moim przestrachem był zbliżający się termin. Po co dawałem sobie pół roku? Byłem głupcem. Bo mogłem od ręki postanowić, że to już koniec.

Dlaczego cenię sobie krucjaty, Ruchy Czystych Serc, tym podobne? Bo one nie dają nam czasu. Podpisujemy się pod tym. I koniec. Amen. Dalej się nie da. Nie możesz powiedzieć, że spoko, mogę się potknąć. Bo nie możesz. Masz obowiązek stać prosto. Tak samo jest z przysięgą małżeńską. Nie ma odwrotu. Nie ma „daj mi czas”. Nie. Czas nie istnieje.

Czas dał nam Bóg nie po to, żeby się uczyć kochać. Dał po to, by kochać i pokazywać to, że kochasz w czasie. Nie dał czasu by sobie go dawać na zmianę. Dał po to, by się zmienić na początku, a potem żyć tą zmianą. Nie dał go po to, by wystawiać na próbę swojego faceta, swojej dziewczyny, swoich rodziców, swojego Boga. Dał go po to, by na próbę wystawiać samego siebie i wychodzić z tej próby obronną ręką. I wiem, że dając sobie pół roku na zmianę, owinąłem gówno w złoty papierek. A dziś, gdy wciąż mam problemy z niektórymi sferami swojego życia, nie daję sobie czasu. Że jeszcze raz. Nie ma jeszcze raz. Tamten wtedy był ostatni. Tylko wiecie co trzeba zrobić? Nie dawać sobie czasu na zmianę. Tylko co?

„chcieć naprawdę, bo chcieć to móc. i nie ma przebacz.”

Categories: Duchowość i moralność | 5 Komentarzy

Zobacz wpisy

5 thoughts on “Zastępcza notka o czasie

  1. Michalina

    bo…. „życie jest nam nie tylko dane. życie jest nam zadane”. tak samo czas… ten czas pielgrzymowania. skoro wiemy „dokąd” to….
    :) pozdrawiam!!
    … nie ma przebacz!

  2. szawel

    Gajus, u nas jest takie cos, „oferta” sie nazywa, ale nie wiem kiedy wychodzi. ona jest dwa razy w tygodniu. ale raczej szuakj przez internt. lowe:)ps. z braku finansow musialam odpowiedziec w ten sposob:P

  3. Dziękuję, Szawełku, za odpowiedź :). Na szczęście nie musieliśmy szukać nic przez gazetę. Niedługo spotkamy się w Warszawie, bo już mamy mieszkanie :).

    A poza tym co tak słabo pod tą notką? Spodziewałem się ognistej dyskusji, a tu nic… Dzięki Michasiu! Chociaż Ty jedna…

  4. Michalina

    proszę bardzo!!!!!!
    ja się boję, że mogę nabruździć, więc siedzę jak mysz pod miotłą ;P

    a na serio – ważne i cenne uwagi. w końcowej postawie pokazujesz, że nie chcesz traktować ludzi przedmiotowo. bo nikt nie jest do zaspokajania naszych potrzeb, pragnień itt. dlatego trzeba działać odpowiednio już tu i teraz. w przeciwnym razie…. wchodzimy w coś podobnego do igrania z ogniem. niebezpieczne jak cholera. tylko w jednym przypadku niszczy ogień, którego oskarżyć nie możemy, a w drugim – człowiek. a w takim razie wszystko wyjaśnia wszystko mówiąca „odpowiedzialność moralna”.

    pozdrawiam!!

  5. Tak chcialam cos madrego napisac…………..i nie wiem co. Notka daje do myslenia. Sama nie wiem co o niej myslec…………..Zebym ja cokolwiek wiedziala.
    Aha jestem inaczej zarejestrowana tu ale to ja z http://www.zyje.mylog.pl

Dodaj komentarz