Wychowywanie, utrzymywanie, granie w banie na tapczanie

KONFERENCJE do ściągnięcia i przesłuchania, jeśli życzymy sobie dobrze zrozumieć niniejszą notkę. Te ks. Malińskiego, zwłaszcza 3, ale również pozostałe.

Ksiądz Maliński mądrze rzecze. Rzecze do rzeczy. Nie chcę i nie pragnę udowadniać, że ów ksiądz mówi cokolwiek, co mogłoby zaszkodzić, a nie pomóc, bo nie mam o tym pojęcia. Są rzeczy, które mi się zdają. Ale o tym, co mi się zdaje, pisać nie będę. Napiszę o tym co mi się nie podoba, oraz napiszę o tym, dlaczego.

Czyli napiszę o wychowywaniu sobie męża i utrzymywaniu męża przy sobie. Oraz o zaufaniu, o którym w konferencji nie było za wiele…

Teza pierwsza: męża trzeba sobie wychować. Przykłady na wychowanie męża padają m.in. takie: Jest wieczór, jesteście sami, deszcz, ulewa, kolacja była, teraz dziewczyna otwiera drzwi i wygania faceta w ten deszcz. „Spadówa”. On marznie, moknie, czeka na autobus, jej jest go szkoda. Ale się cieszy. Bo w ten właśnie sposób wychowuje go do małżeństwa. Bo on sobie myśli „kiedy to się skończy, takie wyganianie za drzwi?” I dochodzi do wniosku, że jak się ożeni, to będzie mógł zostać. A jak ona mu pozwoli zostać przed ślubem i on rozłoży sobie karimatkę na podłodze w kuchni (no sex man!), to rano się obudzi i pomyśli, że tak jest fajnie. I po co się żenić?

Teza druga: męża trzeba umieć przy sobie zatrzymać. Bo mężczyzna to jest taka istota, która się nudzi. Która poszukuje nowych wrażeń, bodźców, która potrzebuje tajemniczości i zdobywania. Więc – nie odkrywać wszystkich tajemnic przed mężem. W zasadzie na początku być zupełnie tajemnicza. A w wieku 80 lat mieć jeszcze ten pieprzyk do pokazania, żeby, jak już się znudzi wszystkim innym, zainteresował się nią choćby ze względu na ten pieprzyk.

Be-ze-dura!

Jestem gorącym przeciwnikiem wychowywania sobie męża. Tudzież wychowywania sobie żony. Dwakroć próbowałem. Co może ogólnie wydawać się śmieszne, ale tak. Mam jakieś tam myślenie, jakieś tam podejście i spotykając na drodze dziewczę, z którą chcę się ożenić, próbuję jej to myślenie (moim zdaniem – jedyne słuszne) przekazać. Co mną kieruje? Nie wiem… Egoizm? Może. „Jak mnie kochasz, to się zmienisz. To dasz się wychować”. Próbuję jak mogę i ile mogę. Potem zostaję, pewnie słusznie, oskarżony o terroryzm. I odchodzę niepocieszony. Bo nie da się wychować. Bo nie da się, ba, nie wolno zmieniać drugiego człowieka dlatego, że wybrałem go sobie na męża, na żonę. Więc muszę go sobie dostosować do swojego obrazu człowieka idealnego. Z tym mi się kojarzy wychowywanie do małżeństwa.

Więcej: Jak ów podany w przykładzie mężczyzna podchodzi do małżeństwa? Podany w przykładzie mężczyzna patrzy na małżeństwo jak na jakiś komfort. Jak na jajeczniczkę podawaną rano przy stole. Jak na „kiedy to się skończy?” Jak na niewystawanie na deszczu i czekanie na autobus. I niekoniecznie jak na seks, tj. dotyczy to faceta podanego w przykładzie, który mówi, że poczeka, że wytrzyma, gdy ona go pyta o seks. Ten pan czuje, że poza małżeństwem jest deszcz i brak jajeczniczki, a w małżeństwie jest ciepło i jajecznica. Odruchy Pawłowa? Może mi się źle kojarzy. Ale to coś jakby – świeci się żarówka, będzie jedzenie. Nie świeci się – nie będzie. And… Where’s the love? Gdzie jest miłość, ale nie tylko? Gdzie jest rozum, wola, gdzie jest człowiek? Dlaczego wychowywanie do małżeństwa jest tu przedstawiane jak tresowanie chłopa? Jak pieska. Wystawianie go na dwór na deszcz. Nie uczymy nikogo w ten sposób miłości. Nie uczymy małżeństwa takiego, jakim być powinno. Nie uczymy jedności z Bogiem. Uczymy odruchów warunkowych – będzie łóżko i jajecznica, jak się z nią ożenię.

I chyba właśnie po to musimy jeszcze, prócz wychowania gościa do małżeństwa, nauczyć się go w nim utrzymywać.

Odkrywać tajemnice po kolei. Nie wszystko naraz. Ten pieprzyk to taki przykład. Z pewnością, po 20 latach małżeństwa, trudno jest jednak ukryć jeszcze jakiś pieprzyk. Nie mówiąc o 50 latach. Ale mieć zawsze coś, coś, nie wiem, listy od kolegi z podstawówki, o których się przez przypadek nie powiedziało. Umiejętność pieczenia karpatki, której się nie piekło przez całe te lata, tylko po to, żeby się z tym odkryć. I teraz ten pan, Twój mąż, który co chwila się nudzi Twoją osobą, bo wszystko już zna na pamięć, odkrywa coś nowego, tudzież staje się zazdrosny o coś nowego i zakochuje się na nowo. Zapatruje się na nowo. Znów nie musi szukać nic nowego poza swoją żoną, bo znajduje to w swojej żonie.

Where’s, kurde, the love?

Kto tu kogo ma nie kochać? Żona nie kocha męża, bo traktuje go jak psa, któremu pokazuje kość, i cały czas ma jeszcze jakieś Scoobysnacki do zaoferowania. Mąż nie kocha żony, tylko jajecznicę, ciepłe łóżko i te kosteczki odsłaniane cały czas. Nikt nigdy nikogo nie pozna do końca. Nikt nigdy nikogo do końca nie pokocha. Nikt w zasadzie nikogo nie pokocha wcale. Będą się zwodzić przez całe życie. I ona zawsze będzie miała jeszcze coś, czym będzie go mogła utrzymać przy sobie, a on zawsze będzie marzył o tym, czego jeszcze nie ma, więc kupi jej te kwiatki i pozmywa naczynia. Egoizm. A nie miłość.

Gdzie jest miłość? Gdzie jest wierność? Gdzie jest uczciwość małżeńska? Wiara? Nadzieja? Przyjaźń, oddanie, partnerstwo, dialog? Gdzie jest zaufanie?

Nie wychowywać męża. Znaleźć sobie męża, którego nie trzeba wychowywać. Przekazywać wartości, owszem. Coś, co ja wiem, a mąż nie wie – jasne. Ale nie wychowywać. Uczyć. Się. Jego. Ją. Rozmawiać. I tłumaczyć. I rozumieć. Ale nie wystawiać na deszcz. Nie uczyć, że w małżeństwie to będzie jajecznica, a poza nim nie będzie. A w ogóle to ta jajecznica też dopiero po kilku latach małżeństwa, jak już się wszystko inne znudzi.

Ostatnio modlimy się z Olą. Przed snem. Myślimy o wspólnym różańcu i czytaniu Pisma Świętego. Odmawiamy modlitwę przed posiłkiem. Ola do niedawna miała ogromne opory. Uprzedzenia. Nauczyliśmy się. Zmieniło się. Nie dlatego, że teraz, jak się razem modlimy, to Ola dostaje ode mnie jednego cukierka więcej. Dlatego, że oboje wiemy, że wspólna modlitwa jest dobra. A uprzedzenia są złe. Nie dla cukierków. Dla modlitwy.

Modlitwa jest z miłości. A nie z egoizmu. Modlitwa jest nagrodą. A nie dla nagrody.

Małżeństwo jest nagrodą. A nie dla nagrody. Nie dla jajecznicy, spania ze sobą, seksu, nie dla poczucia bezpieczeństwa. Małżeństwo jest dla samego siebie. Jest zwieńczeniem, oddaniem się sobie nawzajem i Panu Bogu, ofiarowaniem. Jest nagrodą.

Wynika z miłości. Z której wynika również to, że ona nie ma wobec niego żadnych tajemnic. Żadnych. Nie ma sekretów, nie ma ukrytych pieprzyków, ani listów od kolegi z podstawówki. Jest przed nim naga. Jest sobą w całości. On przed nią też. Są przyjaciółmi, są kochankami, są ze sobą na zawsze. Z takimi, jakimi są. Bez ukrywania się. Bez kuszenia własnego męża.

Ona kupuje miniówkę. Tudzież nie wiem, idzie do fryzjera by dla niego ładnie wyglądać. Nie w obawie, że on znajdzie sobie kogoś lepszego. Nie w obawie, że już mu się znudziła, więc trzeba odkryć coś nowego. Robi to, bo go kocha. Bo chce mu sprawić przyjemność. Nie boi się o swoją pozycję w małżeństwie. Chce tylko, by on miał więcej radości. Nie egoizm. Miłość.

A on? On ją przecież kocha. Do głowy mu nie przyjdzie, że mógłby ją zostawić po 20 latach. Bo kocha! Jest człowiekiem a nie pieskiem! Nie musimy go tresować. I skoro kocha, ona jest dla niego najpiękniejsza kiedy kupi sobie miniówkę i zrobi trwałą – i on jest niezmiernie szczęśliwy, bo zrobiła to dla niego. Ale jest dla niego najpiękniejsza także wtedy, gdy ma na głowie papiloty i chodzi w szlafroku poplamionym sosem z mięsa. Nie musi być dla niego odsztafirowana na bóstwo. Musi być dla niego sobą, bez masek, prawdziwą. Wtedy będzie najpiękniejsza. Bo najukochańsza.

Uczmy, że małżeństwo jest dobre, bo jest małżeństwem. A nie – bo nie będę musiał moknąć na dworze. Kochasz go? To mu rozłóż tą karimatkę na podłodze w kuchni, jeśli spanie ze sobą przed ślubem jest złe. I sprawdź, czy on uważa, że małżeństwo jest dobre dla samego małżeństwa, a nie dla jajecznicy z rana. Ani nie dla współżycia. I choć to współżycie jest zarezerwowane dla małżeństwa, nie może stać się marchewką dla konia wóz ciągnącego.

Sprawdź, czy Twój potencjalny mąż uważa, że małżeństwo jest dobrem samym w sobie. I czy potrafi Cię pokochać za to, jaka jesteś, czy tylko za to, co masz mu jeszcze do zaoferowania. Bo jak myśli inaczej, to go nie wychowuj. „Nie budźcie ze snu, nie rozbudzajcie miłości, póki sama nie zechce” (PnP 2, 7). Pokochaj kogoś, kto pokocha Ciebie. Nie próbuj, tak myślę, nauczyć kochać kogoś, kto nie jest gotowy, by pokochać.

I jeszcze jedno: Potrzebą faceta nie może być uznanie, pełny żołądek i seks. Tak, jak potrzebą kobiety nie może być bycie wysłuchaną. Potrzebą każdego z nich musi być sprawianie, by ta druga osoba była szczęśliwa. Potrzebą faceta musi być wysłuchanie kobiety. Potrzebą kobiety musi być okazanie uznania facetowi. Dlatego, że to sprawi, iż nie tylko ta druga osoba stanie się szczęśliwa. Ale także ja. A tak naprawdę nasze „my”.

A seks? I pełny żołądek? „Buraczane potrzeby”? Nie istnieją. Nie wolno nam sprawić, by zaistniały. Seks nie jest potrzebą. Chyba zwierzęcą. Potrzebą może być zjednoczenie. Wspólnota. Bycie dla i przyjmowanie od. A nie seks. Nie przedmiotowość. Nie kopulacja.

Panowie, błagam, przemyślcie to! Nie pozwólcie sobie na buraczane potrzeby.

Cytat z Oleńki: „Tak, jeśli para ma takie problemy to faktycznie, nie powinni mieszkać razem przed ślubem. W pewnym sensie zastanowiłabym się też nad samym ślubem.”

Nie pisałem tu o mieszkaniu przed ślubem. Pisałem o miłości. Zaufanie obszedłem z boku, choć chyba można się na jego temat doczytać. Jeśli nie ma zaufania, lecz wychowywanie i zachowywanie tajemnic, by utrzymywać męża przy sobie, to ja się zgadzam z Olą. W pewnym sensie zastanowiłbym się nad samym ślubem.

A, jeszcze. Jeśli zawiodę zaufanie raz? Przepraszam. Ale nie mam już tu czego szukać. Choć mogę błagać, jeśli kocham prawdziwie. Drugi raz? Trzeci? Nie. Nie, bo sam nie byłbym chyba w stanie zaufać trzeci raz.

Jeśli kochasz, nie dajesz sobie powodów do odbierania zaufania. Może się zdarzyć? Pewnie może.

Oby nam się nigdy nie zdarzyło. Bo ja chyba sam bym sobie nigdy nie wybaczył…

PS. Powinno być „sranie w banie na tapczanie”. Ale nie używam wulgaryzmów w tytułach notek.

Categories: Duchowość i moralność | 13 Komentarzy

Zobacz wpisy

13 thoughts on “Wychowywanie, utrzymywanie, granie w banie na tapczanie

  1. Michalina

    … zrobiłeś z x. Malińskiego idiotę :)
    chcąc pokazać, że to Ty masz rację.
    spłyciłeś to niemiłosiernie. nie kumasz nic a nic. przeinaczasz.
    domyślam się, że jak u siebie napiszę notkę – z myślę poprawną interpretacją jego słów, to tu będzie odzew i ze mnie też zrobisz idiotkę.
    cóż – na szczęście nie wszyscy mamy takie same poglądy :)
    pozdrawiam Was słonecznie i spadam do pracy :*

  2. Szczerze mówiąc, ks. Malińskiego nie znam, ani również nie znam jego wypowiedzi. Czytając jednak notkę, faktycznie odniosłam wrażenie, że „zrobiłeś z niego idiotę”, jak to Michalina ujęła.
    Co do samego tematu notki – harmonia, zaufanie, miłość ogólnie pojęta to według mnie najważniejsze aspekty małżeństwa. W moim odczuciu jednak, nie można tej harmonii obrać z ‚człowieczeństwa’*. Pewnego rodzaju gra, kuszenie i zostawianie tajemnic, zdobywanie się na nowo – też są potrzebne. Małżeństwo to idealne, harmonijne połączenie męskości i żeńskości, będące równocześnie kłótnią, oraz walką między nimi.
    Jak w muzyce – nawet niezwykle harmonijna melodia, nie ma prawa bytu, kiedy jest monotonna. Muzyka musi się kołysać. Płynnie kołysać.

    *nie znalazłam innego antonimu, dla słowa ‚boskość’.

  3. Z nikogo nie robiłem idioty i z nikogo nigdy nie robię idioty komentując w jakiś sposób jego wypowiedzi. Nie słuchałem Malińskiego przygotowując kontrargumenty na jego argumenty, te kontrargumenty tkwią bowiem we mnie dużo dłużej, niż znałem argumenty Malińskiego. Czasem ironizuję, czasem robię jakieś przytyki, ale to odnosi się zarówno do moich przyjaciół, jaki i autorytetów wysokiej rangi, jeśli w jakiś sposób nie zgadzam się z ich zdaniem.

    Nie robiłem z nikogo idioty, podawałem jedynie argumenty sprzeciwiające się prezentowanym przez Malinę tezom. Które to tezy, moim zdaniem, sprzeczne są z katolickim, czyli prawdziwym, podejściem do świata, do życia.

    Postanowiliśmy posłuchać Malińskiego za radą Michaliny nie zakładając z góry, że i tak wiemy najlepiej. Chcemy poznać argumenty różnych ludzi za uznawaniem niektórych rzeczy za grzech ciężki, bezwzględnie. Słuchając tych wykładów z drżącym sercem, odetchnęliśmy w końcu z ulgą. Bo to, co usłyszeliśmy, okazało nam się, owszem, bardzo mądre, ale w zupełnie innej sytuacji. No nie wiem, tak, jak mądry był, powiedzmy, artykuł o feromonach, który zastąpił niegdyś Oli Pismo Święte.

    Wykład ks. Malińskiego opiera się na twierdzeniu, że mężczyzna ma buraczaną potrzebę seksu. Dlatego krew nie woda. Dlatego „Malina, śpię z nią, mam problem, podniecam się, ratuj”. Dlatego „Jeśli jedziecie razem pod namiot, nie myślcie, że nie dojdzie do współżycia. Czajnik postawiony na gaz musi się zagotować. Jeśli się nie gotuje, to znaczy, że coś jest nie tak. Fizyki pan nie oszukasz”. I owszem, tak, to są bardzo mądre słowa, jaki i to, że mężczyzna, który, przepraszam za obrazowość, ale powtarzam za Malińskim, podnieca się przy swojej dziewczynie gdy się do niej przytuli, musi to w sobie blokować i w końcu zostanie impotentem. Mądre, jeśli wyjdziemy z założenia, że seks jest „buraczaną” potrzebą mężczyzny (aluzja: Każdego mężczyzny…?).

    Z tym, że nie jest.

    Mieszkam z Olą. Miesiąc spędziliśmy w Szkocji, spaliśmy ze sobą, mocno przytuleni. W życiu nie czułem się bardziej bezpiecznie. I do głowy by mi nie przyszło, że mogłoby dojść do współżycia. Dlaczego? Bo się podniecam? Nie, nie podniecam się. Powtórzę za Jasiem Bilewiczem, a jak znam życie, napiszę nawet o tym osobną notkę, że „podniecenie wynika z pożądania, zachwyt – z miłości.” Zachwycam się, a nie pożądam. Nie ma pokusy. Nie ma podniecenia. Nie ma problemu.

    Nie gotuje się. Oszukałem fizykę? Nie. Zwyczajnie – seks nie jest i nie był niczyją buraczaną potrzebą. I wychodzenie z założenia, że jest, prowadzi nas do wniosków, do jakich doszedł Maliński. Mądrze. Tylko z błędnym fundamentem. Niestety.

    Makoto, antonimem dla słowa „boskość” jest słowo „zwierzęcość”. Tudzież „przedmiotowość”. „Człowieczeństwo” akurat jest czymś ojejujakbardzo bliskoznacznym ze słowem „boskość”. I dlatego nie chcę nikogo namawiać do rezygnowania z człowieczeństwa. Za to ze zwierzęcości i uprzedmiatawiania – owszem. Nie chcę i nie będę grał, kusił i pozostawiał przed moją żoną tajemnic. Będę kupował kwiaty, prezenty i robił śniadanie do łóżka. Bo kocham.

    Bardziej ją. Niż siebie.

  4. Wiesz, jeszcze nigdy w życiu nie spotkałam kogoś tak mocno zapatrzonego w siebie i swoje poglądy.
    Możesz założyć sektę. Spełniasz wszystkie wymagania.

  5. Kiedy zgadzamy się w jakiś poglądach, wszystko jest w porządku. Kiedy okazuje się, że mamy odmienne poglądy, ja zaczynam robić z wszystkich idiotów i zakładam sektę.

    Mam prawo nie zgadzać się z czyimś podejściem i wolno mi argumentować dlaczego – co zresztą uczyniłem. Tobie wolno nie zgadzać się ze mną i również argumentować. Tzn. Wam obu, ale i innym słuchającym tego, co mówię. Czekam na kontrargumenty. Bo jak na razie wiem, że zrobiłem z Malińskiego idiotę i jestem zapatrzony w swoje poglądy.

    Kiedyś myślałem, że antykoncepcja jest dobra. Że miłość to jest zakochanie. I miałem duże wątpliwości co do eutanazji. Jak na człowieka zapatrzonego w swoje poglądy – nieźle zdarza mi się je zmieniać…

    Jakie trzeba spełnić wymagania, by założyć sektę?

  6. :D :D :D Se czytam. Se poczytałem komenty i komenty do komentów. Dobrze, że mam 24 lata (praktyki małżeńskiej). Różnie było, ale staralem sie nie miec przed MKM żadnych tajemnic. Fakt, że różnie bywalo raz lepiej raz gorzej, ale z porad Firmy raczej mało korzystalismy. Wiecej z porad Biblii. W Biblii są pgólne porady w których i owszem dziewictwo odgrywało wazna rolę. Gdyż z bardzo wielu przyczyn kobieta powinna zyc z jednym mężczyzną (od choćby po to by unikac małżeństw bliskoch krewnych – jesli np listonosz chodzący po dzielnicy zapłodni komplet mężatek, to istnieje spore prawdopodobieństwo, że ich dzieci pożenia się ze soba i kretynienie wnuków niwiernych żon), a Biblia większy nacisk kładzie na czystość w sensie mycia sie po tym tam, czy to we dwoje czy samotne „(Ks. Kapłańska 15:11, Biblia Tysiąclecia) (16) Jeżeli z mężczyzny wypłynie nasienie, to wykąpie całe ciało w wodzie i będzie nieczysty aż do wieczora.”
    A co do zaprzeczania naukom Jedynie Słusznej Firmy – Nie wolno. Popatrz na Bruno Giordano.
    Co do sekt – na tle dowolnej religii (niezaleznie czy monodeistycznej, kryptopolideistycznej czy normalnnie polideistycznej) umieszczasz guru – wcielenie, odbicie lub kontynuacje Boga, do tego dodajesz spis przepisów, najlepiej tak skonstruowanych by wierni nie byli w stanie ich spełnić i żyli w poczuciu winy wobec Boga i Guru. Aby wiernych nie ogartneły wątpliwości zadajesz im długie monotonne modlitwy, lub krótkie teksty powtarzane regularnie (np „Wierzę, że księga Mormona jest prawdziwa”). Takie teksty nie tylko zajmują czas Wiernym, ale i obnizaja IQ (prawdopodobnie „puste” słowa zajmuja niektóre komórki mózgu odpowiedzialne za logikę co ja znacznie oslabia). Na koniec należy przygotowac komplet ofiar przebłagalnych, tak byś mial z czego zyc. Możesz sam zostac Guru, lub znależć kogos bardzo mistycznego i bywać w jego cieniu. Pozdrawiam.

  7. Ziazek to kompromisy obustronne a nie wychowywanie drugiej polowki.

  8. Nie Mateusz, nie chodzi o poglądy. Nie czepiam się ludzi, gdy mają odmienne od moich poglądy. W całej tej poglądowej „wojnie” chodzi tak naprawdę nie o nie same, tylko o TON Twoich wypowiedzi. Charakter jaki im nadajesz. To przez ten ton właśnie, Michalina stwierdziła, że z ks. Malińskiego zrobiłeś idiotę. Bo tak to brzmi.

    „Co do sekt – na tle dowolnej religii (niezaleznie czy monodeistycznej, kryptopolideistycznej czy normalnnie polideistycznej) umieszczasz guru – wcielenie, odbicie lub kontynuacje Boga, do tego dodajesz spis przepisów, najlepiej tak skonstruowanych by wierni nie byli w stanie ich spełnić i żyli w poczuciu winy wobec Boga i Guru. Aby wiernych nie ogartneły wątpliwości zadajesz im długie monotonne modlitwy, lub krótkie teksty powtarzane regularnie (np „Wierzę, że księga Mormona jest prawdziwa”). Takie teksty nie tylko zajmują czas Wiernym, ale i obnizaja IQ (prawdopodobnie „puste” słowa zajmuja niektóre komórki mózgu odpowiedzialne za logikę co ja znacznie oslabia). Na koniec należy przygotowac komplet ofiar przebłagalnych, tak byś mial z czego zyc. Możesz sam zostac Guru, lub znależć kogos bardzo mistycznego i bywać w jego cieniu.”

    No właśnie.

  9. Michalina

    cóż mi pozostaje…? podtrzymać to co napisałam, gdzieś tu niżej. wyrywasz z kontekstów, przeinaczasz, nie rozumiesz. spłyciłeś to tak, że ho ho.
    feromony a x. Maliński…..

    widzisz, to jest piękne co Ty tu piszesz o pociągu seksualnym, pożądaniu. o miłości. tylko coś mi nie gra. bo – tak, natury nie oszukasz. bo jesteś człowiekiem. bo pewne rzeczy są niezależne od nas(co innego rozwój sytuacji-jeśli kumasz o co mi chodzi)… i albo masz dar przeogromny i jesteś uwolniony od pociągu seksualnego(co poniekąd może oznaczać, że powinieneś żyć w samotności (może wiesz co na ten temat Pismo Święte mówi)albo to jest konsekwencja bardzo poważna bardzo poważnego bagienka, w którym siedziałeś. jeśli wiesz o czym ja mówię i jeśli dobrze zinterpretowałam historię bagienkową.

    argumenty, które podajesz nie są za ciekawe. i znowu podstawione pod siebie i robiące idiotę z x Malińskiego.

    pozdrawiam serdecznie, dziękuję za modlitwę, kołowrotek się dopiero zaczyna, ciężkie miesiące przed nami, złamań jednak więcej, wiele więcej znaków zapytania, nerwy, sińce, gipsy, itt. sił potrzeba, oby były….

  10. xyz

    Czy to ten sam Maliński co z SB wspolpracowal??

  11. Michalina

    na tak postawione pytanie trzeba odp – nie, nie ten sam.

    pytanie moje: kto nie współpracował?

  12. Ola

    ja oczywiście jestem nieobiektywna w pewnym sensie, przynajmniej jeśli chodzi o to, czy M. robi idiotę cy nie robi idioty, ale jednak coś napiszę. oczywiście to coś będzie MOIM ZDANIEM [z którym ja się zgadzam, ale Wy nie musicie].

    stety albo nie, jeśli chodzi o pożądanie, pociąg i te inne, zgadzam się z Mateuszem. nie uważam, żeby faktycznie było tak, że ‚natury nie oszukasz’. nie chodzi nawet o oszukiwanie natury tylko o proste myślenie. tak naprawdę wszystko rozgrywa się w naszych głowach, i w dużym stopniu chodzi o to, co myślimy. czy
    pozwalamy sobie na to, żeby nas ponosiło, czy nie. bo gdyby faktycznie było tak jak mówicie, że natury nie oszukasz, to hej, co mają robić księża? skoro są z góry skazani na przegraną jeśli chodzi o celibat? tak mi się wydaje, że nie chodzi o to, żeby w ogóle być pozbawionym pociągu seksualnego, to chyba byłoby przykre, tylko może bardziej o to, żeby umieć go obudzić wtedy, kiedy jest na to czas, a kiedy czasu nie ma trzymać go w uśpieniu. bo naprawdę nie chcę myśleć, że faceci odczuwają pociąg na widok każdej krótkiej spódniczki, czy przytulając się do dziewczyny tak po prostu. wolałabym żeby jednak nie patrzono na mnie jak na obiekt seksualny.
    ogólnie rzecz biorąc to nie, Mateusz nie jest pozbawiony pociągu seksualnego w ogóle, wiem coś o tym ostatecznie, więc chyba mogę się wypowiedzieć. po prostu panuje nad sobą i to nie tylko nad swoim ciałem, ale nad psychiką i sposobem postrzegania też.

    jeszcze jedno – nikt nie robi z nikogo idioty. oboje uważamy, że x. Maliński jest na pewno dobrym człowiekiem, i jeśli chodzi o inne rzeczy [przesłuchaliśmy wszystko co było na stornie DA5] to w wielu sprawach się z nim zgadzamy. jeśli chodzi o seksualność to akurat się nie zgadzamy. bo tak, między nami wygląda to trochę inaczej i tak się składa, że oboje mamy trochę inne podejście. całe szczęście, że nie jesteśmy odosobnieni w tym nieco innym postrzeganiu seksualności.
    tak, myślę, że naturę da się oszukać. tylko może trzeba zwrócić się do Boga, i spróbować Jego sposobu myślenia, a nie tego ludzkiego.

    chyba to mniej więcej wszystko.
    M., pamiętamy w modlitwie, a ja czekam na maila od mamy.
    chętnych pozdrawiam, ściskam i takie tam.

  13. Ja jeszcze d0dam, że absolutnie nie jestem pozbawiony pociągu seksualnego. I to, że moja narzeczona bardzo mi się podoba nie oznacza, że jestem na nią zawsze i wszędzie totalnie napalony. Tak, pociąga mnie. Ale nie podnieca.

    I nie mam przeogromnego daru. Mam wolność, którą dał mi Bóg. Kilka lat temu byłem z dziewczyną, która czuła się kiepsko już przez samo całowanie się. Pierwsza myśl: „Jestem facetem! COŚ mi się należy!” A dopiero potem: „Ty kretynie! Kochasz czy nie kochasz? Nic ci się nie należy. A kiedyś postanowiłeś że zostaniesz księdzem. I już NIGDY nie będziesz się całował z dziewczynami. Jaki problem?” Nie ma problemu. Poczekam. I nie będę płakał, jeśli nigdy nie dojdzie w moim życiu do zbliżenia. Bo to z pewnością miłe. Ale jako zjednoczenie. A nie jako buraczana potrzeba mężczyzny.

    I nie jest to efekt bagienka. Bagienko było głębokie JAK NA MNIE. I na czas z niego wyszedłem. Było negacją Bożej woli, ale nie zatopieniem się w rozpustę i alkoholizm. Skończyło się na całowaniu z dziewczyną na pierwszej randce. Nie dlatego, że „Fizyki pan nie oszukasz”. Dlatego, że tego chciałem… Że sobie na to pozwoliłem. Nie doszło do żadnych traumatycznych przeżyć.

    Nie uciekam przed seksualnością. Tylko prawidłowo ją interpretuję. I odkąd byłem z Gośką, myślałem w ten sposób.

Dodaj komentarz