Gorąco polecam

Oprócz tego, że nie jaram trawy, jestem bardzo podobny do bohatera filmu. Mam podobne poczucie humoru, nieco rubaszne, jestem zbyt beztroski i olewczy, za mało się przykładam, a jak rodziło się moje pierwsze dziecko, to nie miałem pracy. Ja również nie używam prezerwatyw, podobnie jak Ben z „Wpadki” :). Tyle tylko, że ja nie miałem wpadki, bo nie zamierzałem mieszać się w te sprawy przed ślubem. To jednak nie ma znaczenia, tu niniejszym bowiem polecam niezwykle gorąco film „Wpadka” Judd Apatowa.

wpadka

„Co?” – zdziwią się ci z Was, którzy filmu nie widzieli. „Jak facet może na katolickim blogu polecać komedię o seksie”. Zważywszy, że jakiś czas temu ostro pojechałem po American Pie. Ci jednak, którzy film widzieli, nie mają się chyba co dziwić. Film opowiada bowiem o beztroskim chłopaku, który źle rozumiejąc polecenie swojej koleżanki nie zakłada prezerwatywy, w efekcie czego koleżanka zachodzi w ciążę. Przez cały film oni kłócą się, godzą, przewija się wątek jej siostry, która ma męża i dzieci, która nie do końca jest szczęśliwa, ale ostatecznie w małżeństwie jest im jednak dobrze. Chłopak uczy się stopniowo bycia ojcem, ostatecznie czyta poradniki i pomaga swojej ukochanej przyjąć poród. Rezygnuje z wyjścia z kumplami na imprezę, bo czyta, a dzięki temu jest w domu, gdy ona dzwoni, by go poinformować o tym, że poród się zaczął.

Co mnie zachwyciło i wzruszyło jednak, to sposób ukazania porodu w komedii o seksie. Dotychczas wyglądało to zazwyczaj tak, że matce odchodzą wody, więc na złamanie karku wszyscy pędzą do szpitala potrącając przechodniów, ona ryczy że umrze, wyzywa męża, który wtyka jej kamerę między nogi, a potem dziecko pożera wszystkich… Tutaj było to pokazane tak, że zatkało mnie z wrażenia. Dziewczyna dostaje skurczy. Dzwoni po chłopaka. On zastaje ją w wannie, relaksującą się, ze skurczami co 7 minut. Przerwy między nimi wykorzystuje, by dodzwonić się do jej lekarza, potem informuje ją (na podstawie przeczytanych podręczników), że wody jej nie odeszły, bo miałaby w wannie krwistą wydzielinę i że skurcze powinny być co 4 minuty gdy wszystko będzie się zbliżać do końca. Ze spokojem stwierdza, że doktor wyjechał, ale nie należy się przejmować, będzie ktoś inny. Przyjeżdżają na porodówkę bez paniki, dostają położnika, przychodzi inny lekarz. I tu – kolejne zaskoczenie – dziewczyna stwierdza, że chce rodzić naturalnie, bez znieczulenia. W USA bez znieczulenia! Kiedy oglądamy programy porodowe na TLC widzimy położne wyśmiewające te głupie baby, które chcą rodzić bez znieczulenia. A tutaj proszę… Niestety, poród się nieco komplikuje, więc doktor postanawia przebić worek owodniowy i przyspieszyć poród, a przy okazji znieczulić rodzącą. Rodząca odmawia znieczulenia (!) i wchodzi w pyskówkę z doktorem, który odmawia wzięcia udziału w tym procederze. Wówczas to Ben wyprowadza doktora na korytarz i prosi go, że jeśli musi, niech wyżywa się na nim, ale matkę niech zostawi w spokoju, niech pozwoli jej urodzić tak, jak ona tego pragnie. Lekarz próbuje jeszcze chłopaka przegadać, ale ostatecznie nawiązują więź i postanawiają zacząć od nowa.

Nagle na salę porodową wparowuje siostra doświadczeńsza z mężem, a mąż z kamerą. Super, zabawa, poród. Szkoda, że zerwali się z dziećmi z wyprawy do Legolandu. Mnie przychodzi do głowy i na język tylko coś w rodzaju: „A co oni tu robią? No wypi…!” Ale nic, fajnie jest. Pierwszy zostaje wyproszony mąż z kamerą, ale siostra zostaje i każe Benowi wyjść, ona bowiem przejmuje kontrolę od tego momentu. Ben znów prosi przyszłą szwagierkę na korytarz i tu spokojnie tłumaczy jej, że jego miejsce jest przy rodzącej i on tam zostaje, sam, a ona może iść do pomieszczenia z automatem do coli. Kobieta odpowiada, że nie on o tym decyduje, ale on udowadnia jej, że się myli, każąc jej dosłownie „Get the fuck out of here”. Czyli dokładnie to, co ja sobie pomyślałem. Wraca do sali, a siostra dociera do męża i stwierdza, zszokowana: „Wygonił mnie. To chyba dobrze. Zaczynam go lubić”.

Zaczyna się ostatnia faza porodu, ból jest coraz większy i dziewczę życzy sobie, by ją znieczulono. Ponieważ kilka poprzednich scen (np. ta z wanną i z wyganianiem siostry) utwierdziło mnie w przekonaniu, o co chodzi w filmie, wiedziałem co nastąpi i skomentowałem: „Za późno”. Co więcej, wiedziony intuicją spodziewałem się nawet, że ona w końcu poprosi o to znieczulenie. I tak było, a doktor powiedział, że już za późno! I ochrzanił ją jeszcze, że „Rodzi pani tak, jak chciała”. Ben był obok, wcale NIE PATRZYŁ dziewczynie w twarz, a jak było trzeba, to nawet gapił się bezpośrednio w jej krocze! Oglądali wspólnie główkę dziecka (ona w lusterku), a potem już było po wszystkim. Wielka radość z narodzin córeczki. Ben cudownym ojcem, poród tak prawdziwy, że głowa mała! Nawet dziecko wyszło umazane…

Allison, czyli matka dziecka, śpi, w tym czasie ojciec trzyma noworodka na rękach (kryj się! Nadchodzą matki z rodzicielstwa bliskości!) i opowiada mu jak doszło do poczęcia. Stwierdza, rozczulając się nad swoją córką, że to, że nie założył prezerwatywy było najlepszą decyzją, jaką podjął w życiu…

Na napisach końcowych płakałem jak bóbr. Komedia o seksie, która w rzeczywistości była o prawdziwym, poważnym rodzicielstwie, o trwałości małżeństwa, o podejmowaniu decyzji raz na całe życie. Mądra. W której poród pokazano w sposób tak prawdziwy i niewyśmiany (wiem, byłem przy dwóch porodach), z twardym partnerem zamiast siostry (mamusi, babci, przyjaciółki i wszystkich innych straszliwie doświadczonych kobiet) i bez znieczulenia, że wyglądał wprost bajkowo, fantastycznie… Rubaszny chłopiec okazał się być mężczyzną. Nadal rubasznym, to prawda, ale silnym. Gdyby nie palił trawki, byłby taki jak ja ;).

To już drugi film będący z tytułu filmem o seksie, automatycznie przywodzącym na myśl American Pie czy inne świńskie perwersje, który przywalił mnie swoją głębią i niesamowicie pokazanym… brakiem seksu. Pierwszym z tych filmów był „Czterdziestoletni prawiczek”. Jego końcówka wprawiła mnie w identyczny wstrząs – gdy ona dowiaduje się, że on jest nadal prawiczkiem, postanawia… wziąć z nim ślub zanim będą uprawiać seks. Ostatecznie miesiąc miodowy z kobietą, którą kocha doprowadza go dopiero do momentu, w którym przestaje być prawiczkiem. Czyli, kurczę, wszystko jest po kolei. Czyli „Czterdziestoletni prawiczek”, a teraz „Wpadka”. Myślę, że skoro ktoś napisał książkę, którą nazwał Anhar – jako „Anty Harry” Potter, powieść antymagiczną, to „Czterdziestoletni…” i „Wpadka” powinny nazywać się „Anpaj” i „Alpaj, syn Anpaja” – jako „Anty American Pie”. Sądzę, że Amerykanie nastawiający się na kolejną durną komedię o jedzeniu kupy srodze się zawiedli. Ja też – ale pozytywnie.

Jakie było moje zdziwienie, gdy zaczynając pisać tę notkę postanowiłem uzyskać z internetu informację na temat reżysera zacnego dzieła „Wpadka”. Okazało się bowiem, że wcześniej wyreżyserował… „Czterdziestoletniego prawiczka”. Co ten facet jest, jakimś katolem, czy co?

Categories: Świat i Kościół | Tagi: , , , , | 6 Komentarzy

Zobacz wpisy

6 thoughts on “Gorąco polecam

  1. Ech, wiem, że nie powinnam Cię tak publicznie wyzywać, ale jesteś gupi i zuy. Popłakałam się ze śmiechu, jak zresztą miałeś okazję zobaczyć :). A poza tym to masz zboczenie zawodowe, dotykające zapewne mężów wielbicielek NPRu, bo podchodzisz do porodu tak naturalistycznie (znów), że naprawdę, zastanawiam się, czy reszta czytelników, nieskrzywionych, nie poczuje się zniesmaczona, czy coś.
    A film był rzeczywiście świetny (podobnie zresztą jak „Czterdziestoletni prawiczek”). Od dawna chciałam go obejrzeć, ale jakoś nie mogłam się zebrać, bo sądziłam, że wiem, o czym jest i że jest beznadziejny. A, w istocie, wcale nie jest. Dziękuję niniejszym za wspólny seansik :).

  2. Maurycy, ten reżyser nie tyle katol, co normalny człowiek. Dzięki Twojej recenzji muszę wypożyczyć ten film i obejrzeć w towarzystwie Koleżanki Małżonki.
    PS. W latach 80., gdy rodziły się moje dzieci niestety nie mogłem uczestniczyć w porodach. Zazdroszczę Ci:-)

  3. Ilekroć zabierałam się za komentarz (2 razy), zjawiał się synek, ładował mi na kolana i po chwili wyłączał laptop. Teraz synek śpi a ja zabrałam się kolejny raz i zajrzałam do mojego kajeciku, w którym notuję co przeczytałam lub obejrzałam i bardzo się zaskoczyłam. Byłam przekonana, że widziałam „40-letniego prawiczka”, a okazuje się, że wcale nie. Tu jedynie musiałam się tak bardzo bulwersować na tytuł, że zapadło mi to w pamięć, widziałam zaś „40 dni i 40 nocy”. Był to wrzesień 2008 i w owym czasie oglądałam relatywnie sporo jak na mnie filmów, bo miałam świeżo zakupiony laptop i wiele z tych filmów było typowo amerykańskich, więc w „40 dniach…” idea jakiejkolwiek wstrzemięźliwości mnie zachwyciła, zwłaszcza że i sama wtedy czekałam do Ślubu.

    Ze zdziwieniem również wyczytałam, że widziałam i „Wpadkę” i to w 2007 roku, lecz niestety nic z tego filmu mi w pamięć nie zapadło. Niemniej jednak wydaje mi się, że „bycie razem dla dobra dziecka” to bardzo wyświechtany tekst. Może i się zdarza, że wpadki tworzą szczęśliwe rodziny, ale już nawet wpadka w związku jest czymś innym niż wpadka ludzi uprawiających zupełnie przypadkowy seks.

  4. „Wpadka” to dobry film z jeszcze lepszą grą aktorską. Śmieszy i trzeba przyznać, że dość życiowa historia. Polecam panom, którzy nie lubią romantycznych komedii, a ich partnerki tak – taki wspólny seans może ucieszyć obie strony.

  5. Dziękuję wszystkim za komentarze :). Żono, nie przesadzaj z tym naturalizmem. Przecież ludzie powinni wiedzieć, że poród to nie kwiatuszki pachnące. Zresztą tak to było w filmie pokazane, nie zaprzeczysz :).

    Caddi, film naprawdę godny obejrzenia z małżonką. Przykro mi, że w latach ’80 nie dało się (zazwyczaj) uczestniczyć w porodzie. Mój tata też dostawał komunikaty od położnych („Chce pan wiedzieć, co się urodziło?” „Wszystko jedno, byle byłby chłopak”). Ja się urodziłem w połowie lat ’80, jestem szczylem jeszcze (choć już mi niektórzy mówią, że jestem stary…).

    Cytrynna – zgadzam się z Tobą w kwestii ożenku dla dobra dziecka. Sam, patrząc z perspektywy swoich 4 lat małżeństwa i 5 lat związku muszę powiedzieć, że z ulgą wspominam pojawienie się Lolinki w moim życiu. Dokładnie w tym samym momencie bowiem odbyło się dno mojego bagienka (pisałem o tym dawno temu), poznałem dziewczynę na juwenaliach i następnego dnia byłem już u niej w domu. Do dziś dziękuję koledze z liceum, który niespodziewanie zadzwonił do mnie w tamtym momencie. Albowiem zachodzę w głowę, co bym zrobił, gdybym rozpoczął randkowanie z moją obecną żoną, a będąc na wyjeździe w Szkocji dowiedział się z innego źródła, że mam dziecko. Myślę, że nie znam dobrego rozwiązania. Zdaję sobie sprawę, że może udać się małżeństwo, które wzięło się z wpadki. W filmie „Wpadka” było pięknie pokazane, że ten chłopak nie postanowił być z dziewczyną wyłącznie dla dobra dziecka. On przez cały film walczył o nią i jej względy, jakby w oderwaniu od dziecka. Ojcostwo było tu na drugim planie. Również w scenie porodu on był tam dla niej, troszczył się o nią i jej pomagał. Reżyser idealnie pokazał, że Ben stał się dobrym ojcem przez miłość do matki swojej córki, a nie na odwrót. I takie rzeczy mogą dziać się w rzeczywistości, a sądzę, że często się dzieją.

    A może Ty masz jakiś ciekawy pomysł na rozwiązanie sytuacji, w której jakiś potencjalny Maurycy, któremu kolega nie przerwał spotkania z pomocą telefonum, który kocha nad życie swoją nowopoznaną narzeczoną i chce natychmiast się z nią żenić, nagle dowiaduje się, że jest ojcem dziecka swojego przelotnego romansu. Bardzo ciekawią mnie Wasze pomysły na tę kwestię.

    Bleryon, bardzo dziękuję za interesującą, krótką i trafną analizę. Obiecuję zaglądać na Twój blog, bo wydaje mi się bardzo ciekawy. Pozdrawiam!

    PS. Właśnie trafiłem na moją notkę o odwrotności tego, co da się zobaczyc w Czterdziestoletnim prawiczku. Zaintrygowała mnie dyskusja pod tą notką: jak dawno tego nie było u mnie :). https://maurycyteo.wordpress.com/2009/01/07/szkola-uwodzenia/

  6. Ja jestem bardzo nieortodoksyjna i uważam, że bycie z kimś na siłę to jest łamanie sobie życia. Niestety moja nieortodoksja wynika z niezbyt fajnych doświadczeń domu rodzinnego. Sama dla siebie szukałam czegoś z gwarancją, że na zawsze. Uważam, że związek należy budować tylko na Skale, a nie na pożądaniu, czy czymkolwiek równie nietrwałym. Związek na solidnych podstawach może sobie potem w razie trudności szukać terapii i w ogóle, związek bez podstaw nie za bardzo. Podobnie uważam, że w porządnym związku należy poczekać z tym seksem do Ślubu. I mogę się mądrzyć, bo sama czekałam. Kiedy w trakcie tego czekania się mądrzyłam, zraziłam do siebie wiele osób. Kiedy po doczekaniu się mądrzyłam, zraziłam kolejne, ale ja mogę.

    Gdyby Maurycemu przytrafiło się nieplanowane dziecko z poprzednią dziewczyną, to mój ortodoksyjny Mąż mówi, że wystarczyłoby żeby o to dziecko dbał. Jakoś tak powszechnym literacko motywem jest, że się taka ciąża przytrafia, gdy jest się już w nowym związku i wtedy na ogół porządna dziewczyna nie chce być z dzieciatym facetem albo zwycięża w niej poświęcenie i oddaje tego swojego faceta „prawowitej” kobiecie, która go sobie dzieckiem zdobyła. Przypuszczam, że tak mogłoby być z Lolinką, gdyby się Maurycemu przytrafiło. Ale to, że zadzwonił kolega my nazywamy Opatrznością. Skądinąd czas krótko przed poznaniem Piotra też był dla mnie bardzo czarny.

Dodaj komentarz