Co ma Pan Bóg do Hobbita?

Wielu spośród Was zapewne zdaje sobie już sprawę z tego, że jestem fanem literatury fantasy. Co za tym idzie bardzo lubię też filmy o tej tematyce. Nie należę do anty-potterowców, walczących z każdym przejawem magii w książkach, nie zamykam się na Wiedźmina, który bywa wulgarny i przesączony zbędnymi scenami seksu. Jestem jednak zdania, że aby wejść w świat Pottera, albo Geralta z Rivii, czy choćby Pratchetta lub Gry o Tron, warto zapoznać się z klasyką gatunku. A do klasyki zaliczam dwóch twórców: C.S.Lewisa i J.R.R.Tolkiena (a dobrze jest dodać do ich kompanii Ursulę K.Le Guin). To Lewis i Tolkien stworzyli dwa wielkie, żyjące własnym życiem światy i wprowadzili do nich wyrazistych bohaterów, dając tym samym inspirację kilku pokoleniom czytelników i podążającym ich śladem pisarzom. Tolkien swój świat stworzył całkowicie od podstaw, jako niezależny od tego, w którym my żyjemy. Lewis wprowadził ideę światów przenikających się, gdzie ludzie z naszej strony mogą przejść na drugi brzeg przez starą szafę, albo przez ramy obrazu. Oba z tych pomysłów znajdują odzwierciedlenie w dziełach licznych autorów podążających tropem klasyki fantasy.

Wielu zdaje sobie sprawę z tego, że klasyczne fantasy opiera się na legendach, podaniach ludowych i mitologii. Nie oszuka nikogo bowiem ten, kto stwierdzi, że to starożytni Grecy (opiewający centaury, Minotaura czy Ikara i Dedala lecących na skrzydłach ku słońcu), Egipcjanie (mówiący o bóstwach w ciałach ludzi, lecz z głowami zwierząt) czy choćby Skandynawowie (Odyn na sześcionożnym rumaku, Thor z młotem, mity o Ragnaroku), starając się wyjaśnić różne zjawiska, stworzyli pierwotną fantastykę. Do tego doszły tysiące podań i legend, przekazywanych lub wymyślanych przez tysiące lat w różnych zakątkach ziemi – jak lewiatany i krakeny niszczące statki marynarzy wyprawiających się w morze, wielkie Yeti żyjące we wszystkich wyższych górach świata czy dziwne potwory zamieszkujące szkockie jeziora (najpopularniejszy z nich mieszka do dziś w Jeziorze Loch Ness). To wszystko twórcy fantastyki z połowy XX wieku włączyli do swoich inspiracji, by opisać nowe światy. Tolkien sięgnął zatem głównie po mitologię i podania anglosaskie, a jego przyjaciel Lewis zainspirował się także grecką mitologią starożytną (włączając w swoje opowieści zarówno faunów, jak i satyrów, nie wyjaśniając jednak różnic między jednymi, a drugimi).

Są jednak i tacy, którzy wiedzą, że zarówno Tolkien, który był bardzo zaangażowanym katolikiem, jak i Lewis, nawrócony na anglikanizm ateista – tu duża zasługa Tolkiena, ale także konflikt między przyjaciółmi, ponieważ Tolkien miał żal do Lewisa o to, że nie wstąpił do Kościoła katolickiego – oparli dzieła swojego życia na Ewangelii. Są rzecz jasna i tacy, dla których pozostawało to tajemnicą. Fantasy to fantasy, odradzający się czarodzieje i gadające lwy to kwestia konwencji. Kiedy zatem powiedziałem koleżance, która była niedługo po fascynacji „Opowieściami z Narnii”, że Lewis umieścił w swojej serii przesłanie z Ewangelii, usłyszałem: „No i zepsułeś mi całą radość z czytania”. Fantasy to bowiem fantasy, przygoda w wyobraźni, obce, wspaniałe światy, a Ewangelia – zdaniem niektórych – to bujda, zaś wkręcanie jej gdziekolwiek jest zniesmaczające.

aslanTymczasem faktem jest, że zarówno Lewis – bardzo bezpośrednio, jak i Tolkien – nieco bardziej dookoła, w swoich dziełach zawarli przesłanie o zbawieniu, o samym Chrystusie, prawdziwym Bogu, synu Boga Ojca. Bohaterowie jednego i drugiego szukają swojej drogi nie tylko do rozwiązania trudnej przygody, lecz również do zbawienia, do wiecznego wybawienia. Spójrzmy chociaż na „Opowieści z Narnii” i na najbardziej znaczącą postać lwa Aslana. Kim jest Aslan? Jest postacią, która dla większości bohaterów jest rodzajem legendy, kimś, kto opiekuje się całą Narnią, wszystkimi żyjącym w niej istotami. Jest nazywany Synem Władcy zza Morza i kiedy wreszcie się pojawia, by przynieść prawdziwą pomoc bohaterom, później wraca za to Morze (w jednej części podąża z nim jeden z bohaterów). Aslan również umiera, zostaje zamordowany, by później powstać, pokonać Białą Czarownicę, która go zabiła. Jak ktoś pragnie, może to traktować jako czystą fantastykę. Analogia jednak z postacią Chrystusa wydaje się być więcej niż oczywista. Chrystus też był Synem wielkiego Władcy. Do tego Władcy powracał, zabierając też z sobą wiernych Mu ludzi (tak, jak Aslan zabrał Ryczypiska). Jezus Chrystus zabity został na krzyżu, tak jak Aslan przez Białą Czarownicę na kamieniu. Kamień pękł, gdy Aslan powstawał – i w ten sposób przedstawia się często zmartwychwstanie Jezusa. Analogia staje się jeszcze bardziej oczywista, gdy w „Podróży »Wędrowca do Świtu«”, właśnie przy odchodzeniu Za Morze, Edmund pyta Aslana o jego obecność w ich (czyli naszym) świecie: „Czy ty… czy tam jesteś również, panie?” Aslan odpowiada: „Jestem. Ale tam noszę inne imię. Musicie mnie rozpoznać pod tym imieniem”.

Tolkien, jak wspomniałem, nie jest już tak bezpośredni w lokowaniu Ewangelii w swych dziełach. Czasem można pomyśleć, że jeśli udaje się odszukać jakieś analogie, to pewnie przez przypadek się tam znalazły. Że Tolkien jako zaangażowany katolik mimo woli umieszczał w swoich książkach to, czym żył. Poznając jednak szerszą twórczość autora, w tym jego listy, ale też dowiadując się, że dopracowywał swoje powieści w najmniejszych szczegółach, pozbywamy się wątpliwości, że Śródziemie też ma swoją Ewangelię, nieco inną od naszej, ale równie wyrazistą.

Zaczynając od Hobbita musimy podkreślić, że to była pierwsza powieść Tolkiena i nie wiadomo, czy planował jakiś dalszy ciąg, dopóki czytelnicy nie zachłysnęli się historią o Bilbo Bagginsie i nie zażądali kontynuacji. W samym Hobbicie, krótkiej, trzystustronicowej książce, wielkich analogii do Ewangelicznego życia trudno się doszukiwać. Dlatego na dzieło mistrza należy patrzeć szeroko, z perspektywy Władcy Pierścieni, ale i jeszcze szerzej – z perspektywy Silmarillionu. Zacznijmy jednak od Hobbita. W tej krótkiej historii rzucają się w oczy szczególnie postaci krasnoludów. Mało konkretnych, stanowiących raczej kogoś w rodzaju „ludu”, z jednym wyraźnym przywódcą, ale nie wyróżniających się między sobą. Wielu widzi w nich analogię do narodu wybranego, czyli do Izraela. Wydaje się to jasne w perspektywie posiadania wspaniałego kraju, z którego zostają wygnani, tak jak wygnany ze swej ziemi na przestrzeni wieków – i to kilkakrotnie – był Izrael. Postacią wyganiającą ich jest pożądający bogactw i władzy smok, który w Biblii jest symbolem diabła. Oczywiście w wielu innych opowieściach występują smoki, wiele z nich ma dobry charakter. Smok Tolkiena jest jednak diaboliczny, bezwzględny i zły – a żaden dobry smok się u niego nie pojawia. Oczywiście ostatecznie zostaje on pokonany dzięki poświęceniu zarówno krasnoludów, jak i ludzi, a także najmniejszego i najsłabszego: hobbita.

gandalfPrzejdźmy jednak do dalszej historii, a więc do Władcy Pierścieni. Tu Ewangelia przebija już ze wszystkich stron. Wprawdzie nie mamy jednego wyrazistego obrazu Chrystusa, jak u Lewisa, ale to, co w Ewangelii przynależy do jednej osoby, Tolkien rozpisał na trzy. I tak – przede wszystkim – hobbit Frodo, który jest „słaby w oczach świata”, wykonuje misję, która wybawia cały świat spod władzy złego. Ten zły jest – w sposób zdecydowany – obrazem Szatana w książkach Tolkiena. Drugi obraz Chrystusa to Gandalf. On jest przewodnikiem, kierownikiem, wskazuje wszystkim najlepszą, najmądrzejszą drogę. W pewnym momencie jednak staje do walki z Balrogiem, który nawet wyglądem przypominać ma znane nam wizerunki diabła. Pokonuje stwora, ale sam spada i umiera jako Gandalf Szary. Później jednak rodzi się na nowo, zmartwychwstaje przemieniony jako Gandalf Biały – jeszcze mądrzejszy i potężniejszy. Tak samo, jak Aslan w Opowieściach z Narnii. Analogicznie do Jezusa Chrystusa w naszym świecie. Nareszcie „trzeci Chrystus”, a więc prawdziwy król, Aragorn. Podobnie jak w narodzie wybranym dynastia Dawida została przerwana, a Jezus okazał się być dziedzicem tronu Dawida, tak i w Gondorze zaginął ślad po dynastii królewskiej, której ostatnim żyjącym potomkiem był Aragorn, znany jako Obieżyświat przez wzgląd na swój tułaczy tryb życia. On zaś nie tylko powraca na tron, nie obalając namiestnika (ostatnim żyjącym namiestnikiem pozostaje Faramir), lecz zaprzyjaźniając się z nim, ale też wyzwala dusze, które oczekiwały na wybawienie. Podobnie jak w naszej tradycji Chrystus „zstąpił do piekieł”, by z łona Abrahama uwolnić sprawiedliwych sprzed Jego przybycia na ziemię, tak Aragorn wstępuje między przeklętych umarłych, zawołuje ich do wierności swemu królowi i ostatecznie uwalnia ich dusze od klątwy.

Jeśli wgłębić się w strony Władcy Pierścieni, można napisać na ten temat niejedną pracę doktorską z teologii. Znam dwoje znamienitych katolickich publicystów, którzy więcej na ten temat niż ja powiedzą (Elżbieta Wiater i Wojciech Teister). Ja teraz sięgnę jeszcze głębiej, a więc do Silmarillionu. Ta powieść Tolkiena – acz mam wątpliwości, czy nazywać ją powieścią – jest czymś w rodzaju mitologii Śródziemia. Albo może Księgi Rodzaju Śródziemia. Opowiada o stworzeniu świata, o dziele stworzenia ludzi, krasnoludów, elfów, entów, orłów… I tak – przede wszystkim – Stwórca jest jeden. Zwą Go Eru lub Iluvatar i On jest Panem wszystkiego. Z miłości stwarza Valarów, zwanych niekiedy bogami (ale będącymi odpowiednikami aniołów z naszej wiary), a ci Valarowie „śpiewają” świat. Oprócz Valarów istnieją też Majarowie, pomniejsze dusze, należące do tej samej, co Valarowie rodziny Ainurów. Jednym i najbardziej nam znanym z nich jest Gandalf.

Nie będę opowiadał całej historii Śródziemia i powiązań ewangelicznych, bo nie sposób to uczynić. Dość tylko zaznaczyć, że twórczość Tolkiena jest nie tylko wspaniałą historią fantasy, ale niesie w sobie ogromne przesłanie Ewangeliczne. Pan Bóg ma bardzo wiele wspólnego z Hobbitem, bo Tolkien – prawdopodobnie w sposób bardzo świadomy – włożył do Hobbita bardzo dużo Boga. A w zestawieniu Tolkiena z Lewisem widzę wyraźne odzwierciedlenie własnej teorii fantasy: Jeśli istnieje jakikolwiek świat inny od naszego, czy to naprawdę, czy tylko w naszej wyobraźni, z pewnością został on stworzony przez tego samego Boga.

Polecam przeczytanie książek Tolkiena i Lewisa przed sięgnięciem po filmy. Trudno bowiem doszukiwać się w ekranizacjach jednego i drugiego dzieła tak wyraźnych odniesień do Ewangelii, które zawarli autorzy. Sprawa jest jeszcze bardziej podejrzana przy ekranizacji Hobbita. W sumie co to za pomysł, by trzystustronicową „broszurę” rozpisać na 9 godzin filmu? Jeśli jednak tak wiele Boga znajdziemy w powieściach, możemy także, choćby dla zwykłego porównania, obejrzeć filmy, w celu doszukiwania się w nich pierwiastków Boskich.

____________________________________

We wpisie zastosowano następujące ilustracje:
1. Aslan, kadr z filmu, ilustracja dostępna między innymi tu: http://id.wikipedia.org/wiki/Aslan
2. Gandalf i Balrog, autorstwa Flavio Hoffe, źródło (oficjalna strona autora): http://www.flaviohoffe.com/2008/11/14/teste/

Categories: Świat i Kościół | Tagi: , , , , | 2 Komentarze

Zobacz wpisy

2 thoughts on “Co ma Pan Bóg do Hobbita?

  1. Skończyłam dziś czytać „Hobbita” :). Był to mój pierwszy raz, gdyż za czasów szkolnych oczywiście nie tknęłam tej lektury (jak i wielu innych, co nie zmienia faktu, że książki ogólnie pochłaniałam, ale nie te, będące w spisie lektur:)). Po części do zabrania się za tę książkę zachęciła mnie niniejsza notka, a po części chęć skonfrontowania wersji oryginalnej z filmową. Wnioski me są takie, że książka jest bardzo dobra i czytało się ją przemiło; jest tak spokojna i staromodna, że mimo ciekawej fabuły nie szarpie nerwów :). Ale film podoba mi się teraz jeszcze mniej niż przedtem, a wciskanie tam elfek i wątków miłosnych jest niewybaczalnym masakrowaniem doskonałej literatury. Pójście do kina na część trzecią rozważam tylko dlatego, że ciekawa jestem, co są jeszcze w stanie wymyślić, żeby trwało to dwie godziny.

  2. Maybeu

    Ech. rozwazania ciekawe,ale rownie dobrze mozna uznac,ze sa odwolania do judaizmu,islamu,buddyzmu, pastafarianizmu, dzedaizmu i innych wymyslnych izmow. Skad wiadomo,ze Tolkien byl katolikiem? Nie wiadomo. Ktos cos kiedys napisal, ktos przekrecil… Co do narodu wybranego,to hmm… nie tylko Biblia mowi o narodzie wybranym,zatem? Skad wiadomo,ze akurat chodzilo o katolicyzm? Aslan jako Jezus, a dlaczego nie ktos inny? Dlaczego nie Flying Spaghetti Monster? A moze Thorin jest Jedi i dlatego wszyscy za nim ida. O,jeszcze sprawa filmu. Jakze wszyscy sie denerwujecie,ze trzy czesci,jak mozna taka ksiazeczke nakrecic w takiej ilosci. Ano tak, film to oddzielne dzielo, jesli jest na motywach powiesci to moze tam byc zawarty tylko jeden watek,ktory jest w ksiazce. Nie mozna porownywac tego w ten sposob. Jackson jest artysta,chcial stworzyc wlasna wersje Hobbita, posilkujac sie powiescia Tolkiena. Btw. To nie jest moja opinia, mowie z fachowego punktu widzenia.

Dodaj komentarz